Ściana deszczu ograniczała mu widoczność, ale ten brnął przed siebie, stąpając pewnie po zmiękczonej przez wodę ziemi. W dłoni ściskał miecz gotowy do ewentualnego ataku, na wypadek gdyby Vireo postanowił wziąć odwet za uszkodzone oko. Nie był pewien, czy oślepił go na dobre, czy jego nemezis jeszcze się po tym pozbiera, ale teraz to było najmniej istotne. W tym momencie liczyła się tylko Blue, która mogła być w totalnej rozsypce albo wręcz przeciwnie, bo przecież Vireo mógł kłamać i nic jej nie powiedzieć.
Drobny poślizg na mokrej trawie nie zatrzymał go, choć na chwilę stracił równowagę. Przemókł do suchej nitki, włosy przykleiły się do czoła, a jego teoretycznie krótka droga zmieniła się w długą wędrówkę, której końca nie było widać. Jeszcze nigdy tak się nie ucieszył na widok powoli jawiącego się miasteczka. Jeszcze trochę i znalazłby się w bezpiecznej sferze — za barierą chroniącą przed cholemami, jednak nie dane było mu przekroczyć magicznej linii. Potężny cios w ramię obudził nie tak starą kontuzję. Jay przetoczył się po trawie, miecz wypadł mu z dłoni i zniknął z oczu, jakby zapadł się pod ziemię. Desperacko rozglądał się za bronią i stworzeniem, które staranowało go ze ścieżki. Gdy dostrzegł mieniące się od deszczu ostrze, natychmiast chciał po nie sięgnąć, ale gdy tylko chwycił rękojeść, coś tępego uderzyło go w tył głowy. Zanim stracił przytomność, usłyszał gdzieś w oddali głos swojej siostry. Wołała go, krzyczała jego imię, ale nawet nie potrafił spojrzeć w jej kierunku. Chciał coś powiedzieć, ostrzec, by się nie zbliżała, że to niebezpieczne, ale odebrało mu mowę, zabrało wzrok i siłę.Kiedy tylko otworzył oczy, podniósł się gwałtownie do siadu. Ból głowy i ramienia upewnił go, że nie zginął na polu niezaczętej nawet bitwy. Próbował sobie cokolwiek przypomnieć, ale od momentu oberwania w łeb nie pamiętał kompletnie nic. Nie mógł być pewien, czy głos siostry, który niewyraźnie przebijał się przez deszcz, wybrzmiał naprawdę, czy tylko sobie go wyobraził, bo tak bardzo pragnął, by Blue przy nim była.
Rozejrzał się po znajomym już miejscu. Znów znalazł się w domu uzdrowicielki, tylko tym razem nikogo przy nim nie było. Obudził się całkiem sam, w ciszy tak okrutnej, że usłyszał skraplający się na pustą kartkę papieru wosk z palącej się na stojaczku świeczki. Chwilę przyglądał się bladej kropli, jakby to miało uśmierzyć ból. Chwycił się za bandaż z tyłu głowy i wypuścił ciężko powietrze, próbując tym samym uspokoić kłębiące się myśli i poskładać je w całość. Gdy w umyśle zaczęły jawić się rozproszone i niewyraźne wspomnienia, do jego uszu dobiegł wrzask tak przerażający, że dreszcze przebiegły mu po plecach. Podniósł się gwałtownie z łóżka, aż zakręciło mu się w głowie, i przeszedł szybkim krokiem do pomieszczenia obok. Blue leżała na ziemi i szarpała się z Tetrą, który trzymał jej ręce, ale nie był w stanie powstrzymał wierzgających się nóg. Nie było czasu się przyglądać. Jay rzucił się na pomoc, padł na kolana i złapał za kostki swoją siostrę, przyszpilając ją do podłogi. Pulsowało mu w głowie, a ramię, w którym odnowił się stary uraz, nie było przygotowane na trzymanie takiej siły w ryzach. Blue próbowała się wydostać, ale na próżno. Rozdzierała sobie gardło krzykami, a Jay doskonale wiedział, że to wina bólu, jaki musiała odczuwać.
Irania zajęta była przygotowywaniem leku, który przypominał zielono-żółtą papkę z liści i kwiatów. Nałożyła go na liść, zawinęła i za chwilę wepchnęła do ust dziewczyny. Zauważyła Jaya, ale nie było czasu, by ganić go za to, że wstał z łóżka, mimo ran. Nietrudno było się domyślić, że zrobił to z powodu Blue, która po pogryzieniu lekarstwa zaczęła się uspokajać, aż wreszcie straciła przytomność. Tetra puścił ją i widocznie zmęczony spoczął na ziemi. Dopiero teraz jej brat mógł się jej dokładnie przyjrzeć. Blue zdawała się nie mieć żadnych zewnętrznych ran, jednak bladą skórę okalały czarne pulsujące wstęgi sięgające aż do policzków.
— Co się stało? — zapytał Jay. Spojrzał na Iranię i Tetrao, oczekując od nich odpowiedzi, ale żadne nie było zbyt chętne do mówienia. — Co jej się stało, do cholery?!
— Cholemska energia — odpowiedział szybko Tetra.
Te dwa słowa wybrzmiały w jego uszach jak najgorsze przekleństwo. Na jego ukochaną siostrzyczkę padł wyrok śmierci.
— Jak to się stało? — zdołał się odezwać, zanim szok zdążył odebrać mu głos.
Tetrao muskał kciukiem skroń przyjaciółki.
— Zaatakował cię cholem. Chciała cię ratować i...
— Miałeś z nią czekać w bazie — przerwał mu Jay.
— Ale...
— Mieliście na mnie czekać w bazie! — Chciał powiedzieć coś więcej, ale wiedział, że krzyki i wyrzuty nikomu nie pomogą. Zamilkł na chwilę. Zadrżała mu dolna warga, zanim ponownie się odezwał. — Jak jej pomóc? — skierował pytanie do Iranii. Jego głos stał się wyższy, jakby był bliski płaczu.
Irania spuściła głowę, co było jednoznaczną odpowiedzią. Jay osunął się bardziej na ziemię.
— Zostawię was samych — odezwała się kobieta i wyszła z pokoju.
CZYTASZ
Łza Koszmaru [BL]
FantasyVenatorzy sieją postrach wśród największych grzeszników tego świata, wykorzystując swoje wierne cholemy - kreatury, które żywią się negatywnymi emocjami i zmarnowanymi duszami. O ich istnieniu wiedzą jedynie Alchemicy, którzy przysięgli pokonanie wr...