rozdział 7

9 4 1
                                    

Bruno:

Odstawiłem Weronikę do domu i postanowiłem pojechać do rodzinnego domu, nie byłem tam od roku. Gnębiło mnie, że zostawiłem matkę i rodzeństwo z tym potworem. Ale koniec tego, nie pomoże mu to, że jest komendantem. Już mu nic nie pomoże. Nie pozwolę by niszczył tych których kocham.

Nasz dom mieścił się na obrzeżach miasta, wolnostojący , z pięknym ogrodem, a w środku odgrywał się terror. Żadno z nas nigdy nic z tym nie zrobiło, ale to już koniec. Zorientowałem się o której ojciec będzie w domu, teraz pożałuje za każdego siniaka mojej mamy i siostry. Za połamane żebra moje i brata. Znęcał się nad nami latami fizycznie i psychicznie, niszczył nas, a on sam rósł w siłę. Postanowiłem, że wejdę do domu bez pukania, chciałem go zaskoczyć. Sprawdziłem czy broń jest na miejscu i nacisnąłem klamkę już od progu usłyszałem jego narzekanie.

-Mogłabyś się postarać z tym jedzeniem! Nie ma kompletnie smaku!

-Ale Błażeju, starałam sie!

-Jesteś beznadziejna, sama to żryj! - trzask rozbijanego talerza, spowodował ciarki na plecach. nie zamierzałem dłużej się temu przysłuchiwać. Wszedłem do kuchni i przeładowałem broń, zwracając uwagę na siebie. Ojciec zerwał się z krzesła i ruszył w moim kierunku.

-Nie radzę! Pozbieraj to co rozwaliłeś! Ale już! Mamo odsuń się. - mama niepewnie odsunęła się na bok, jak zwykle bała się co kolwiek powiedzieć. - Klękaj, kurwa i zbieraj to. co. rozwaliłeś!

-Nie ujdzie ci to na słucho! - warknął, ale w jego oczach zobaczyłem strach. Miał powód, odpowie za wszystkie krzywdy.

-Jestem! - głos siostry mnie zdekocentrował i to był mój błąd, ojciec wykorzystał moment mojej nieuwagi i rzucił się na mnie, zaczął wyrywać mi pistolet, który wystrzelił. Poczułem ból rozchodzący się po całym ciele, krzyk mamy wbijał mi się w czaszkę. Osunąłem się po ścianie na podłogę. Przy mnie klękła moja mała siostrzyczka, zalewała się łzami i uciskała ranę. Spojrzałem na ojca i pierwszy raz w jego oczach zobaczyłem łzy i przerażenie. Odrzucił broń i wybiegł z domu.

-Bruno, synku! - mama dopadła do mnie.

-Mamo, zadzwoń do Weroniki i Marcela - poprosiłem podając jej mój telefon. Potem już nastała ciemność.

Weronika:

Niedawno widziałam się z Bruno, a on właśnie dzwonił, uśmiechnęłam się i odebrałam, ale to co usłyszałam zwaliło mnie na kolana.

-Weeerronika! On go postrzelił, prrosił bym do ciebie zadzwoniła - matka Bruno była cała rozdygotana i płakała nie wiele z tego zrozumiałam.

-Kto kogo postrzelił pani Wiktorio? - mój głos też zaczął drżeć.

-Błażej strzelił do Bruna! - krzyknęła gdzieś w tle , musiał wypaść jej telefon. Słyszałam ratowników. Kazali się odsunąć. Słyszałam wszystko.

-Haloo! - krzyknęłam, musiałam dowiedzieć się do jakiego szpitala go zabiorą, strach przejmował kontrolę nad moim ciałem, łzy zalewały moje oczy.

-Szpital Bielański.

-Juz jadę, wszystko będzie dobrze pani Wiktorio. - nadzieja ona umiera ostatnia, byłam przerażona, nie mogłam stracić Bruna, nie teraz kiedy zaczęłam wierzyć, że może się nam udać. Nie zniosę więcej. 

Gnałam przez masto jak szalona, modliłam się w duchu by zdąrzyć, w między czasie poinformowałam Marcela, a on miał zawiadomić pozostałych. Tamci mieli zając się szukaniem ojca Bruna. Wpadłam do szpitala w momencie kiedy zamykały się drzwi sali operacyjnej. Siostra i matka Bruna nadal były w szoku, Marcel już też tu był. Podeszłam do niego i go przytuliłam.

Żyć od nowaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz