1.

38 7 7
                                    

    Siedzę zaryczana na białych kafelkach w kuchni. W naszej kuchni, która znajduje się w naszym wymarzonym domu, na który oszczędzaliśmy tyle czasu. Niepotrzebnie użyłam tu liczby mnogiej, to ja oszczędzałam, to ja wzięłam kredyt na ponad pół miliona złotych. A teraz siedzę tutaj, zupełnie sama, z rozciętą wargą i siniakami na ramionach. Zaczęło się od nieumytych naczyń i braku kolacji. Rozpoczęliśmy wymianę zdań, a potem wszystko rozegrało się tak szybko. Jak zawsze, Patryk bardzo łatwo wpada w furię. Rozglądam się wokół, stłuczona doniczka z moim ulubionym storczykiem, przewrócony kosz, śmieci wysypały się na podłogę. Wzdycham, wstaję i zaczynam ogarniać ten bałagan, warga pulsuje z bólu, chyba mi spuchła. W kieszeni czuję wibracje.

- Halo?

- Cześć córeczko! Co tam u ciebie słychać kochanie? - Czy naprawdę musiała zadzwonić w takiej chwili?

- Wszystko w porządku mamo, zadzwonię później, za chwilę wychodzę – kłamię. Ostatnio przychodzi mi to z ogromną łatwością. Jak to mówią, trening czyni mistrza.

- Odzywaj się częściej do własnej matki, proszę. – Nie daje za wygraną. Zapewniam ją, że zadzwonię, jak tylko będę miała wolną chwilę i z ulgą się rozłączam.

    Zalewam się ponownie łzami i trzęsącymi się rękami wybieram numer Patryka. Nie odbiera. Dzwonię znowu, słyszę tylko dźwięk przerywanego sygnału. Chodzę po kuchni w tę i z powrotem. Na przemian płaczę i krzyczę, raz po raz wybierając numer tego dupka. Wyszedł jak zawsze, zostawił mnie znowu w takim stanie, pobitą i zapłakaną. To w jego stylu. Narobić szkód i wyjść zostawiając problem za sobą. Jebany tchórz.

    Zbieram z podłogi resztki szkieł i odkurzam ziemię. Storczyka wyrzucam do kosza, zupełnie się połamał i nic już z niego nie będzie. Staram się trochę uspokoić, zająć myśli sprzątaniem. Z minuty na minutę odzyskuję oddech, a serce zaczyna w końcu bić normalnie. Postanawiam wyjść z domu, ubieram się, robię zdjęcie spuchniętej twarzy. Może kiedyś się odważę i zostawię tego człowieka. Nie liczę na to, ale bezpieczniej się czuję, mając dowody mówiące o tym, że mąż mnie bije. Uroiłam sobie w głowie, że w każdej chwili mogę wyjść z tej patowej sytuacji i chyba tak jest prościej. Nakładam staranny makijaż. Powstaje piękna maska, która ukrywa to, co się przed chwilą wydarzyło.

    Witam się z sąsiadem wychodzącym z domu naprzeciwko. Ciekawe czy wie, jak to u nas wygląda. Na pewno nie. Potrafię udawać, na zawołanie umiem zmienić wyraz twarzy i przykleić sobie sztuczny uśmiech. Ciekawe ile takich osób mijam każdego dnia. Takich, które opanowały do perfekcji sztukę udawania i kłamstwa. Smutnieję jeszcze bardziej, świat jest okrutny i beznadziejny. Gdy byłam małą dziewczynką, marzyłam o dorosłości. Wyobrażałam sobie kochającego męża, przynajmniej dwójkę dzieci i wielkiego psa. Tak mi się spieszyło, a teraz mam, te swoje wymarzone dorosłe życie.

    Nawet nie wiem, kiedy znajduję się w sklepie, chyba znów za bardzo odpłynęłam myślami. Ostatnio łapię się coraz częściej na tym, że bujam w obłokach. Nic nie poradzę na to, że wykreowany w wyobraźni świat jest znacznie lepszy niż ten rzeczywisty.

Lubię przychodzić do tego marketu. Dzięki kasom samoobsługowym mogę robić zakupy bez kontaktu z kimkolwiek. Jest to wygodne, gdy nie mam nastroju lub jestem cała poobijana. Kupuję krewetki, wino, ciemny makaron i warzywa. Patryk uwielbia to danie, chcę je zrobić na wypadek, gdyby wrócił. Usiądziemy razem przy kolacji i porozmawiamy. Chociaż przez chwilę stworzymy pozory normalności.

    Po powrocie do domu zrzucam ubranie, zostaję jedynie w koszulce i majtkach. Włączam muzykę i wykładam zakupy na stół. Nalewam sobie kieliszek wina i zabieram się za gotowanie. Cały czas nasłuchuję zgrzytu zamka, wydaje mi się nawet, że coś słyszę. Pędzę do przedpokoju, ale wszystko jest takie jak wcześniej. Wracam do kuchni i gotuję dalej, wokół rozbrzmiewa muzyka. Włączyłam swoje ulubione kawałki. Mąż ich nienawidzi.

    Po godzinie kolacja jest już gotowa, rozkładam na stole dwa nakrycia i wybieram numer Patryka. Poczta głosowa. Powtarzam tę czynność jeszcze z pięć razy, za każdym razem to samo. Dolewam wina i chodzę nerwowo po domu. Nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Po kolejnych dziesięciu połączeniach daję spokój, ciskam telefon na kanapę i wracam do kuchni. Wkładam sobie porcję makaronu, jednak jedzenie przychodzi mi z trudem. Chyba nic już dziś nie przełknę, dodatkowo rozcięte usta szczypią przy każdym kontakcie z ciepłym posiłkiem. Biorę butelkę z winem i wychodzę na zewnątrz, zapalam papierosa i patrzę w niebo. Jeszcze do niedawna byliśmy tacy szczęśliwi, pociągam łyk i gapię się w gwiazdy. Nie mogę pojąć, dlaczego po ślubie wszystko się zmieniło.

Bez HamulcówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz