Chaper 20.

2K 116 4
                                    

-I to wszystko działo się na terenie domku, z którego się wydostałaś?- upewnił się funkcjonariusz i zanotował coś w wielkim notesie. -Chcesz coś jeszcze dodać?

-Nie.- odparłam, poprawiając skrawek sukienki. Następnym przystankiem był psycholog. Ten również nie szczędził pytań: jak się czuję, czy mnie coś boli, czego się teraz boję, czy odczuwam niebezpieczeństwo, itd. Po upływie trzech godzin opuściłam gabinet psychologa z receptą na leki antydepresyjne i wyszłam przed budynek. Dziękowałam Bogu, że to się skończyło. Rozmawiać o tym wszystkim, co się działo TAM i jak się z tym czuję było ostatnią rzeczą, jaką chciałam zrobić.

Wykonałam jeden telefon i w przeciągu pięciu minut podjechało po mnie auto. Przywitałam się z Taylorem i porozmawiałam o przyziemnych sprawach. Spytałam o jego rodzinę, o dzieci i zadowolenie z wykonywanego zawodu. Rozmowa trwała aż do przyjazdu pod adres, którego w sumie nie podałam.

-Justin kazał panią

-Carla!- przerwałam, udając oburzoną.

-Dobrze.. Więc Justin kazał cię przywieść do siebie.- spojrzał w lusterko wsteczne, jednoznacznie dając do zrozumienia, że nie mogę mu zaprzeczyć, ani zmienić rozkazu, bo to Bieber mu płaci. Westchnęłam ciężko, klepiąc go w ramię na pożegnanie i wysiadając z samochodu pomachałam mu po raz ostatni. Skierowałam się do hallu głównego i przywitałam z obsługą. Każdy serdecznie uśmiechał się w moją stronę, doskonale pamiętając starą, skromną Carlę. Sunęłam windą, nerwowo stukając paznokciem o metalową rurkę i dmuchając w swój własny nos, aby bez pomocy rąk odgonić kosmyki włosów. Wreszcie znalazłam się na piętrze Biebera, więc weszłam do środka, rozglądając się niepewnie po mieszkaniu. Słyszałam cichy, delikatny dźwięk pianina i głos Justina. Chryste, śpiewał jak anioł. Zakradłam się po cichu, ciągle nadsłuchując słów, które wypływały z jego ust. Tekst był o zranionym mężczyźnie, który wciąż kocha swoją wybrankę. Ta zaś go zostawiła, a teraz wróciła i jego uczucia odżyły na nowo, kiedy wyznała mu miłość. O cholera.. Piosenka jest o nas. Na śmierć zapomniałam o tym, że powiedziałam mu wczoraj "kocham cię".

-Eghem.- odchrząknęłam wreszcie, wyrywając go tym samym z transu. -Jestem.

-Długo cię tam trzymali.- zerwał się na proste nogi i zaczął iść w moją stronę. Kiedy znalazł się dostatecznie blisko, wyszłam mu na spotkanie i zarzuciłam ręce na szyję, chcąc go mocno przytulić. Szatyn z początku był zaskoczony tym śmiałym ruchem, ale po chwili objął mnie w pasie i przysunął jeszcze bliżej do siebie.

-Tęskniłem za tym.- wyszeptał we włosy i lekko przejechał po plecach. -Za tobą.- dodał po chwili, odsuwając się kilka centymetrów.

-Ja też, Justin.. Bardzo.- kończąc to zdanie wpiłam się w jego miękkie, zaróżowione usta i wplątałam palce we włosy. Po paru minutach delikatny pocałunek przerodził się w zachłanny i namiętny bój o dominację. Ostatecznie Justin oderwał się na moment ode mnie, stykając głowy nosami.

-Czyli to znaczy, że zaczynamy od nowa?- wyszeptał, trzymając moją twarz w dłoniach. Pokiwałam tylko entuzjastycznie, przygryzając dolną wargę i znów go pocałowałam. Potrzebowałam takiej bliskości. Nie od innego faceta, jak od Justina. Przerwaliśmy jednak słodkie całusy, ponieważ mogłoby to zajść za daleko.

-Chodź- chwycił moją dłoń i pociągnął w stronę kuchni. -czas na kolację.

Siedzieliśmy w jadalni i zajadaliśmy się klasycznym homarem z wody. Na deser gosposia przygotowała tort angielski w ogniu i szampana.

-Nie wracam dziś do domu?- spytałam, upijając łyk napoju z bąbelkami.

-Yhmy.- odchrząknął z pełną buzią i uważnie mi się przyjrzał. -Jedz- przełknął i wskazał na mnie- jesteś strasznie chuda. Tak być nie może.- wywróciłam oczami na jego słowa i znów napiłam się szampana. Grałam na zwłokę, dłubiąc widelcem w cieście i ignorując cięte spojrzenia szatyna. Słyszałam, jak wzdychał poirytowany moim zachowaniem, na co ja wywracałam oczami i tak właśnie przebiegła kolacja do końca.

ToxicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz