9. Nie powinni

311 17 5
                                    

Nie wróciłam do domu. Musiałam porozmawiać z Rabanem, a do tego potrzebowaliśmy jak najbardziej ustronnego miejsca. Las rozciągał się aż po granice miasta, gdzie przepływała ta sama rzeka dzieląca terytorium Cullenów i Quiletów. Raban już tam stał, dumny i chłodny jak posąg. Już chciałam zapytać o rezultaty jego wyjazdu, ale przerwał mi.

-Co to ma być?- zatrzymałam się i przechyliłam głowę, w akcie zapytania. -Starszy Cullen i ty.- westchnęłam. Wiedziałam, że tak łatwo nie odpuści tematu. Teraz jednak były przecież ważniejsze sprawy na głowie. I takie, które mniej mnie zawstydzają. -Sama wiesz przecież, że nie powinnaś!- A jakże! Nie powinnam! Syknął, ale zreflektował się. Był przecież sługą. Ale nie byłam zła, pilnował mnie. -Mamy cel... Ty masz cel, inni tylko przeszkadzają.- Ale i tak to zrobiłam

-Wiem! Ale jednak... Chciałabym też coś mieć. Za to wszystko co mnie spotkało mam prawo chociaż spróbować być choć odrobinę szczęśliwa...- odparłam pewnie, biegając wzrokiem po ziemi, w chwili przetwarzania własnych myśli.

-Nie, nie masz. To okrutne, ale otrzymałaś przekleństwo, które uchroniło cię od śmierci. Teraz należysz do niego i nie masz żadnych praw. Tylko wytyczne.- spojrzałam na niego zaskoczona. Wkrótce jednak poczułam złość.

-Każda z nich miała, a ja nie?!- wykrzyczałam. Raban drgnął lekko, jakby zastanawiając się czy brnąć w temat dalej.

-A myślisz, że dlaczego jest was aż tyle. Dar nieśmiertelności powinien służyć do dnia dzisiejszego nie więcej niż dwóm dominom. A ty jesteś trzynasta. Szukały własnego szczęścia, do którego nie miały prawa. Nie wykonały swoich zadań, a do tego straciły zwierciadło! Nie dołączysz do ich grona. Nie jesteś taka! Jesteś silna i zdeterminowana! Odzyskasz zwierciadło i będziesz czuwać nad wszystkimi gatunkami istot nadprzyrodzonymi niczym królowa, przez kolejne tysiąclecia!- zabrakło mi tchu, słysząc te słowa. Miały sens. Sens, który od lat dawał mi nadzieję. W imię czego chciałam to zaprzepaścić? Przyjaźni z wampirami? W razie zagrożenia nie będą w stanie mi pomóc. Im zresztą zawdzięczam brak lustra. -Ale dokonasz tego sama. Bez żadnych Cullenów. Tylko ty.- dokończył.

-I ty.- dodałam.

-Nie. Moje życie jest twoje. Jestem tylko przedłużeniem twoich rąk.- pokręciło głową.

-Wcale nie. Jeżeli już to mózgu. Myślisz za mnie o najważniejszych rzeczach.- westchnęłam i nim zdążył odpowiedzieć, szybko zapytałam. -Jak się mają rzeczy w Los Angeles?- odchrząknął, a ja spiełam się. Nie spodziewałam się po jego postawie wiadomości, które mnie usatysfakcjonują.

-Chester wymyślił jakiś dochodowy biznes, który uratuje ich od nędzy. Powoli go wdraża i wszystko zapowiada, że miał rację.- pokiwałam głową ze zrozumieniem, choć wewnętrznie płonęłam. Tyle lat planowania, tyle intryg, przekrętów, tyle starań. A on po prostu znalazł sposób. Trzeba mu tę drogę zagrodzić. Tylko ciężko będzie to zrobić z Forks. Raban jakby czytał w moich myślach. -Powinnaś tam wrócić...- spojrzałam na niego zirytowana. -Chociaż na chwilę.- dodał w obronnym geście. -Żeby to załatwić.-

-Zostaję.- Nie powinnam! Oznajmiłam dobitnie. -Koniec tematu.- warknęłam, gdy próbował znów mnie uświadamiać

-Z jednej strony mówisz, że wiesz, że mam rację. Z drugiej kompletnie mnie nie słuchasz.- przejechał, ze zmęczeniem, dłonią po twarzy.

-Jesteś wyczerpany podróżą. Wróćmy do domu, zjesz coś i położysz się.- powiedziałam, pod godząc do niego i kładąc mu delikatnie rękę na bok ramienia, lekko popedzając go w odpowiednią stronę.

-Brzmisz jak zatroskana matka.- uśmiechnął się kącikiem ust.

-Spisałeś się.- pogłaskałam go włosach, na co cicho zamruczał. Zwierzęta kochają pieszczoty. Szczególnie na głowie. Ruszyliśmy w stronę mojego, rodzinnego domostwa.

Zła Królowa | Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz