14. Normalność (?)

193 15 6
                                    

Powoli szli leśną drogą, w stronę domu Cullenów. Po całym tym szaleństwie, jakie trwało praktycznie od przyjazdu Raven, mogli wreszcie zwolnić. Nie było już gdzie się spieszyć. Wszystko skończyło się pomyślnie. Carlisle nie zabrał ręki z talii Raven, a i ona w żaden sposób nie dała mu znać, że jej to przeszkadza. Bo nie przeszkadzało. Było to trochę dziwne uczucie, pragnienie dotyku. Nie miało ono żadnego erotycznego podłoża. Chciała czuć jego dłonie na swoim ciele, by czuć że jest. Lekkie głaskanie ubrań w miejscu jej wcięcia powodowało w niej wybuchy dziwnej euforii i spokoju. Nie jest sama, ale nie musi się bać. Nawet przed tym jak została Dominą, chyba nie zaznała takiego uczucia. Nawet przed ukochanym ojcem. Bo on jej nie rozumiał. Kochał i akceptował, ale nie rozumiał. Carlisle przecież też nie rozumiał, nie znał nawet do końca jej położenia. Dlaczego więc właśnie on wywoływał w niej takie emocje? Może dlatego, że z góry ją zrozumiał? Bez pytania o szczegóły, uznał, że co nie zrobiła i jaka by nie była, nie ma to znaczenia. Patrzył na nią teraz. Nie kiedyś, nie na to kim była, kim może być, kim będzie. Patrzył na nią dziś. I tak naiwnie dostrzegał tylko to co dobre. Może chciała być dobra? Może szukała przy nim zapewnienia, że jest, lub chociaż może?

—Rav...— szepnął nagle. Sam nie wiedział dlaczego. Nikogo tu nie było, a jeżeli jakaś nadprzyrodzona istota kręciła się gdzieś w pobliżu to równie dobrze usłyszy szept co i normalną tonacje głosu. Jednak miał wrażenie, że mówiąc zbyt głośno popełnił by świętokradztwo na otaczającym ich krajobrazie i towarzyszącej temu ciszy. Zamyślona dotąd kobieta spojrzała na niego wyczekująco, dając znać, że słucha. —Chciałem zapytać o coś...— trochę się zawstydził, ale po chwili przyszła mu do głowy myśl, która go ostudziła. Przecież chciał z nią zbudować... Coś. Właśnie co? Teraz to nieważne. Ważne jest to, że dali sobie szansę, więc nie powinien tak się jej bać. Muszą sobie zaufać.

—Carslisle, wszystko dobrze?— zmarszczyła brwi. Zaczęła się zastanawiać o co może chodzić. Coś poszło nie tak? Coś do boli? Czy znowu chce zacząć TEN trudny dla niej temat? —Carlsile, mów bo zaczynam się bać.— dodała, gdy ten wciąż milczał. Uśmiechnął się za to delikatnie, trochę ją tym uspokajając. W końcu nie uśmiechał by się tak, gdyby coś go bolało... Chyba.

—To nic takiego, po prostu...— uśmiech zszedł mu z twarzy. Przymknął oczy i wziął głęboki wdech, licząc do trzech. Potem otworzył oczy i spojrzał na nią pewnie. —Dzisiaj rano, gdy rzucałaś zaklęcia ochronne, gryzłaś nas...— zaczął, a Raven pokiwała powoli głową. Nie miała pojęcia do czego to zmierza. —Wszystkich to bolało, nawet Emmeta.—

—To w pełni normalne. Choć można użyć magii w dobrych celach to ona zawsze wymaga poświęceń. Mało jest przyjemniejszych zaklęć.— przerwała mu, by wyjaśnić.

—Dla mnie było to przyjemne.— spojrzała na niego zaskoczona, zatrzymując się w miejscu.

—Jak to przyjemne?— zmarszczyła brwi. Spojrzała gdzieś w bok, przeszukując w głowie wszystkie możliwości takiego stanu rzeczy, ale nic nie przychodziło jej do głowy.

—Nie wiesz dlaczego?— zapytał wreszcie zdejmując swoją dłoń.

—Właściwie... Mam pewną tezę.— spojrzała mu w oczy. —Podałam ci swoją krew.— rzekła pewnie, choć była przestraszona. Nie powiedziała mu wcześniej o swojej krwi. Nie zapytała go nawet o zgodę. A przecież w krwi Dominy Tenebrae przepływa magia. A magia ma swoje zalety -- jak chociażby to, że leczy wszystkie rany nieśmiertelnych, a nawet i innych istot nadprzyrodzonych. Ma jednak też swoje wady, bo zawsze trzeba za nią czymś zapłacić. Życiem.

Carlisle lekko zmarszczył zaskoczony brwi.

—Kiedy?—

—Rano, dodałam ją do twojej szklanki.— jej oddech stał się nieregularny. Po raz pierwszy od bardzo dawna się przed kimś otwarła i bała się, że będzie zły za jej samowolkę. Ale musiała to zrobić.

Zła Królowa | Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz