18. Kruk z Angeles

152 13 4
                                    

Carlisle znalazł hotel w centrum, zameldował się, odświeżył i... Musiał poczekać, bo wzeszło słońce. Zasłonił wszystkie okna i próbował znaleźć sobie miejsce. W tej chwili nie mógł nic zrobić i to doprowadzało go do szewskiej pasji. Zadzwonił do Edwarda i Belli. Dowiedziała się, że zatrzymali się w motelu kilka kilometrów od Los Angeles. Znaleźli też mechanika, który zgodził się za dodatkową opłatą zająć się ich autem od ręki.

—Dobra, Carlisle, myśl. Gdzie Raven mogłaby mieszkać? Nie wybrałaby oczywistego miejsca.— z nudów mówił do siebie na głos. —Na pewno nie mieszka w centrum. Oprócz tego, że nie lubi gwaru to przy tym kim jest szukałaby prywatności. Czyli mieszka gdzieś na obrzeżach. Co wciąż niewiele mi daje... Egr...— warknął zły i położył się na miekkim materacu. Jak szybko wszystko może się zmienić. Dwa tygodnie temu leżał na twardej, chłodnej ziemi, która pachniała wiosną razem z Raven, która lekko przytulała się do jego boku, a dziś? Dzisiaj leży w pierzynie w czterogwiazdkowym hotelu w zupełnie innym stanie i jej szuka. Ale co jej powie, gdy ją znajdzie? Musiał to dokładnie przemyśleć. Musiał być delikatny, by jej nie spłoszyć. I maksymalnie szczery, by ją przekonać. To będzie trudne zadanie. Szczególnie, że jest tu Raban, a on raczej nie jest przychylny doktorowi.

Musiał jej do końca wyznać co czuje. Nazwać to. Musiał w końcu to nazwać. Inaczej nie ruszą dalej. Inaczej to nie będzie miało żadnej wartości.

—Wszak czymże jest imię? Nie nogą, nie ramieniem, nie człowieczym ciałem.— zaczął cytując swojego, niegdyś, ulubionego autora. —Ale bez nazwy zabiję, to co tak ukochałem.— dokończył własnymi słowami i uśmiechnął się. Już wiedział co powie.

°°°

Gdy w końcu zapadł mrok, choć w miejscach takich jak to, tak naprawdę nigdy nie zapada, Carlisle wyszedł na miasto. Wymyślił, że przejdzie się po głównych ulicach. Przy odrobinie szczęścia dowie się czegoś na temat Raven. Może znajdzie informacje na temat jej występu. Najważniejsze było szczęście. W całej tej misji opierał się głównie na szczęściu.

Kolorowe światła i bilbordy, tłum ludzi - młodych, którzy głośno śpiewali, śmiali się, czy nawet krzyczeli, zakochanych, trzymających się za ręce, dorosłych szykujących się do wejścia na różnorakie przyjęcia czy imprezy, i wiele wiele innych. Carlsilowi nigdy nie odpowiadał taki stan rzeczy. Pod tym względem ukochał sobie mniejsze miasteczka, takie jak Forks. Albo raczej w szczególności Forks. Żałował co prawda, że nie może wychodzić na słońce. Marzył o miłym popołudniu z rodziną, w słoneczny i bezchmurby dzień. To jednak, jak i wiele innych rzeczy, było już dla niego nieosiągalne. Ale Calrsile nie lubił skupiać się na negatywach, dlatego wolał się cieszyć, że słońce nie pali go i nie zabije, tak jak wierzono w to przez tysiąclecia. On tylko błyszczy. Wygląda to pięknie i dosyć spektakularnie, ale przykuwa zbyt dużo uwagi. Zbyt dużo, by móc chociaż udawać normalność. Gdyby tylko mógł, zgodziłby się żyć nawet w tak głośnym i chaotycznym miejscu jak Los Angeles, byleby móc wyjść swobodnie na słońce.

Pogrążony w myślach początkowo nie zauważył czarnej czupryny, która szła po przeciwległej stornie ulicy. Gdy jednak wreszcie jego oczy napotkały znaną sobie postać, musiał na chwilę przystać, nie wierząc w swoje szczęście. Szybko przeszedł przez ulicę, nie zwracając wielkiej uwagi na to co się dzieje wokół, przez co kilka aut nagle musiało hamować i trąbić na jego osobę. Przyspieszył, by dogonić właściciela czarnych włosów. Gdy był już wystarczająco blisko złapał go za łokieć.

—Raban!— nie mógł powstrzymać ekscytacji w głosie, wiedząc jaki szczęśliwy traf mu przypadł. Sądził, że będzie tu błądzić bez konkretnego celu przez co najmniej kilka dni. Tymczasem nie minęła nawet godzina, a on napotkał na swojej drodze sługę Raven! On na pewno wie gdzie jest... Uśmiech z twarzy zszedł, gdy zdał sobie sprawę z jeszcze jednej sprawy. Raban może i wiedział gdzie jest Raven, ale na pewno nie zdradzi tego Carlsilowi. Choćby groziła by mu za to śmierć. Raban odwrócił się i spojrzał beznamiętnie prosto w oczy Carlisla, który nagle nie wiedział co mu powiedzieć. Jeżeli ot tak powie w czym rzecz, to Raban każe mu spadać i zniknie. I oboje z Raven będą ostrożni. Chyba, że...

Raban odwrócił się, słysząc swoje imię i znajomy głos. Jego oczy na krótką chwilę rozszerzyły się, zdradzając zaskoczenie. Raban nie okazywał uczuć innych niż wrogość, nieufność czy irytacja. Przynajmniej przed innymi. Dlatego jego reakcje potwierdziła (przynajmniej dla Carlisla) teorie o barierze krwi.

—Co ty tu robisz?!— syknął wściekle czarnowłosy. —Wynoś się, albo przysięgam, że to ty będziesz potrzebować lekarza!— mówiąc to złapał mocno za ramię blondyna. Jego palce zamieniły się w szpony, boleśnie wbijając się w skórę Cullena, aż do krwi. Carlisle syknął niekontrolowanie i złapał za dłoń Rabana.

—Nie możesz mnie skrzywdzić. Jestem...— chciał już powiedzieć, że wampirem, ale przypomniał sobie gdzie jest i kto może usłyszeć. —Sam wiesz. Takie rany to pikuś.—

—Sama siła nie wystarczy, ale z tym...— drugą dłonią uniósł znany już Calrilowi amulet. Amulet z magią Raven. —Dała mi go, na wypadek kłopotów. Myślę, że to ten przypadek...— mówiąc to zacisnął dłoń jeszcze mocniej, a ciałem Carlisla wstrząsnęła fala bólu. Nie pozwolił sobie jednak na jakieś silniejsze reakcje, by nie zwracać uwagi przechodniów.

—Będzie zła jeśli mnie skrzywdzisz...— wydusił z siebie blondyn, gdy vol stawał się nie do wytrzymania, a w oczach Rabana coraz mniej widział ludzkiej rozumności. To zdanie sprawiło jednak, że nagle znów mroczne spojrzenie ciemnowłosego rozbłysło trzeźwością. Rozluźnił ucisk, ale nie puścił lekarza z Forks.

—Zostawiła cię, z dnia na dzień, bez słowa. I wspominała chyba tej widzącej, że to koniec waszej historii. Zbyt subtelna aluzja co do jej intencji? Nie masz co liczyć na jej łaskę.— wywarczał prosto w jego twarz, ale Calrsile uśmiechnął się jedynie.

—Gdyby tak było, nie mówił byś mi tego, nie atakował byś mnie i prawdopodobnie nawet byś tu nie stał.— Raban zacisnął szczękę i puścił lekarza. Rana, tak jak się spodziewał, nie goiła się. Trudno. —Muszę z nią porozmawiać. Dowiedzieć się, dlaczego...?— Raban prychnął.

—Bo jesteś dla niej kłodą pod nogi. Żyłeś dotąd bez niej, więc wróć do siebie i dalej tak żyj. Nie róbmy z kilku miesięcy niewiadomo czego.— rzekł zimno, z wyjątkową zawiścią w oczach.

—Niech ona mi to powie.— Carlisle wiedział już, że nie ma sensu tłumaczenia swojego punktu widzenia. Rabana to i tak nie interesowało. Z resztą nie dla niego tu przyjechał.

—Ona nie chce cię widzieć. Was wszystkich. Dostała już co chciała. Wie co ma robić. Już was nie potrzebuje.— Carlsila wmurowało. Nie rozumiał ani słowa z wypowiedzi Rabana. —Myślisz, że siedziałaby w tym zapyziałym miasteczku tylko dlatego, że ją poprosiłeś?— teraz na twarzy kruka pojawił się pogardliwy uśmiech (oczywiście jedynie kącikiem ust, gdyż szerszy uśmiech jest zaprzeczeniem głównej cechy Rabana. Xddd)

—Nie wykorzystała mnie.— odpowiedział dobitnie. Sam jednak miał mętlik w głowie. Wiedział, że nie wykorzystała go, sama mu wyjaśniała, że ma ukryty motyw. Ale... O co mogło chodzić Rabanowi?

—Nie. Wykorzystała was.— Carlisle zamrugał kilkukrotnie, a Raban ruszył w swoją stronę.

—Powiedz jej, że chcę pogadać!— wrzasnął za Rabanem, póki jeszcze go widział. —Słyszysz, Raban! Muszę jej coś wyznać!— ale to już nie było. Calrsile westchnął, podrapał się po głowie i nagle miał ochotę wrzeszczeć z bólu. Rana dotąd była na dalszym planie. Ale teraz znów został sam na sam ze sobą i zarówno głowa jak i ciało zaczynały się do niego dobijać. Kolejne westchnięcie i kolejna fala krzyków, tym razem jednak nie zatrzymywała ich dla siebie. Krzyknął na środku ulicy jak wariat. Ale to pomogło pozbyć się choć części frustracji. A ta, gdy już znajdzie Raven, będzie bardzo nieprzydatna w rozmowie. Dobrze, że się jej pozbył.



Krótki i nie za ciekawy, ale niestety kochani, takie też muszą być...

Zła Królowa | Carlisle CullenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz