Rozdział V Droga przez mękę

179 19 17
                                    

Morgan

– Puść mnie imbecylu! – Morgan próbowała wyrwać się Riordanowi. Zaparła się stopami na przedostatnim stopniu, prowadzącym do zamku złudnie sądząc, że to w jakikolwiek sposób miałoby pomóc w jej obecnej sytuacji.

Riordan westchnął tylko i spojrzał przez bark na wściekłe oblicze Kordii i smutnego króla. Obok stała służka ze spuszczoną głową i rękoma splecionymi na wysokości bioder. Dostrzegła ją kątem oka i zaczęła szarpać się jeszcze mocniej wrzeszcząc jak dzikie zwierzę.

– Wasze królewskie mości wybaczą. – urwał gwardzista, a Morgan poczuła jak zaczyna brakować jej tchu. – Mogę?

– Nie krępuj się. – odrzekła królowa.

Zaczęła piszczeć przeraźliwie w momencie, w którym jej stopy straciły kontakt z kamiennymi stopniami, Riordan złapał ją w pasie, lekko uniósł i przerzucił sobie przez bark, tak, że jej wzrok spoczął na wysokości naplecznika. Zaczęła kopać nogami i bić go po plecach pięściami, ale jedynie boleśnie obijała sobie knykcie i kolana o uzbrojenie rycerza. Wbiła wściekłe spojrzenie w matkę, miała ochotę napluć jej w twarz. W tamtym momencie nienawidziła niemal wszystkich i wszystkiego dookoła.

– Jesteś z siebie dumna, dziecko?! – warknęła Kordia. – Taki wstyd, jutro wszyscy będą plotkować o twojej eskapadzie.

– Tak, bo ciebie tylko to obchodzi! – wycedziła Morgan. – Nieskalana opinia i handel ludźmi!

– Córeczko. – odezwał się Gideon, gdy przechodzili przez główny hol.

Od wbijających się w jej brzuch naramienników Riordana poczuła mdłości. Zrozumiała, że jej wysiłki są bez sensu i przestała się wyrywać. Nie miała jednak zamiaru iść o własnych siłach, taki mały skandal z księżniczką w tle, był kolejną rzeczą, która rzucała się rysą na idealnym jak tafla lustra wizerunku Kordii.

– Kordio, jednak powinniśmy powiedzieć jej wcześniej. – Zmartwił się Gideon. – Morgan, musisz nas zrozumieć, zrobiliśmy to dla twojego dobra. – zawahał się. – Twojego i królestwa.

Księżniczka w odpowiedzi prychnęła. Ich kroki niosły się echem w korytarzu prowadzącym do jej komnaty. Zapewne było to sprawką Kordii, ale po drodze nie napotkali nikogo ze służących. Była jednak pewna, że czujnie obserwują całą sytuację zza rogu.

Astrid pomknęła przodem i wyjęła z kieszeni sukni klucz do komnaty. Ciężkie, mahoniowe drzwi w kolorze drewnianej podłogi przytłaczały nawet na co dzień, w tamtym momencie, Morgan wydawało się, że gdy – już była, przyjaciółka je popchnie, zawalą się i zmiażdżą wszystkich.

„Przynajmniej nie musiałabym wychodzić za mąż".

Drzwi otworzyły się ze skrzypnięciem, które ku rozczarowaniu przewieszonej przez ramię gwardzisty dziewczyny, nie wypadły z zawiasów, kończąc tym samym jej historię zaślubin.

Riordan wszedł pierwszy i rzucił księżniczkę na łóżko. Podskoczyła lekko odbijając się od miękkiego materaca. Uśmiechał się delikatnie eksponując swoje, zazwyczaj urocze, dołeczki. Morgan złapała spojrzenie jego jasnoniebieskich oczu. Uniosła kąciki ust w dzikim uśmiechu wyobrażając sobie jak się na niego rzuca, wydrapuje mu oczy i rani paznokciami twarz. Widząc jej minę, wyszczerzył się jeszcze szerzej.

„Ciesz się, że moja matka nie widzi twojego uśmieszku". – pomyślała, już ze skwaszoną miną.

Ukłonił się wszystkim jak nakazywał zwyczaj i wyszedł zostawiając Morgan ze swoimi oprawcami oraz zdradziecką Astrid.

Szafirowe Kości 18+ [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz