Rozdział XXX Ocalić duszę

86 8 12
                                    

Morgan

Odgłosy walki ustały. Serce Morgan galopowało w piersi, gdy zdecydowała się wyjść na zewnątrz. Ostrożnie stawiała kroki, by nie dotknąć żadnego z trupów, które zostawił za sobą Vincent.

Objęła się ramionami, obeszła namiot i otworzyła usta w niedowierzaniu, widząc to, czego autorem był Vincent. Nie była w stanie doliczyć się ciał, bo część była tak zmasakrowana przez srebro, że nie było wiadomo ilu rycerzy poległo w danym miejscu. Krew i metal wsiąknęły w piasek, słychać było miarowe kapanie posoki, która wypływała ze świeżych ran. Wśród tych zgliszczy klęczał Vincent wsparty na klindze.

Gdy podeszła bliżej, zauważyła, że jego klatka drżała, a łzy zmęczenia i żalu zmywały z jego twarzy krew.

– Jesteś ranny? – Ruszyła w jego stronę ściskając w objęciach Dziennik.

Zawahała się, gdy Vincent na nią spojrzał i wtedy zrozumiała. To co zrobił, cała rzeź, tyle śmierci. Rzucił do jej stóp wszystkich, by ukoić jej ból. Nie chciała mówić mu, jak daleko posunął się Renfield, ale pomimo tego, książę w jakiś sposób to wiedział. To, co zrobił pod wpływem emocji i mrok w oczach księcia ją przerażało, ale jednocześnie napawało dziwnym poczuciem, które zalało część myśli Morgan. Vincent posunąłby się dla niej do wszystkiego, gotów był wyzbyć się dla niej człowieczeństwa. Czy można prosić o większe oddanie niż to, którym obdarzył ją srebrny książę? Współdzielili swoje cierpienie, wzięli na barki przeszłość i oboje byli gotowi pomóc drugiej osobie się podnieść.

W całym tym mroku zapragnęła być światłem. Nie chciała pozwolić, by Vincent tak bardzo pogrążał się w ciemności. Byli dla siebie drogowskazem, jaśniejącym punktem, który prowadzi w dobrym kierunku.

Stawiając ostrożnie kroki w jego stronę, zastanawiała się czy bardziej bolała go świadomość, że rubinowy potwór ją zniszczył, czy to, że Vince nie był w stanie temu zapobiec.

– Nie obwiniaj się, proszę. – szepnęła, przykucnęła obok niego i oparła swoje czoło o jego. – Przetrwamy to. Razem.

Vincent zacisnął usta, a mięsień jego szczęki drgał nerwowo. Przymknął powieki i odetchnął głęboko co zapewne przypłacił bólem bo wykrzywił się gdy tylko płuca nabrały powietrza.

– Na pewno wszystko w porządku? Chcesz odpocząć?

Vincent nie odpowiedział, ale jedną rękę zsunął z rękojeści miecza i palcem zaczął pisać po piasku, który wchłonął krew zabitych. Jego pismo było niedbałe, ruchy nieco chaotyczne co świadczyło o jego zmęczeniu. Ciemnobrązowa wierzchnia warstwa odsłaniała jasnobrązowe litery, których nie skalała posoka.

Gdy skończył, zabrał dłoń i zamknął oczy.

„Wezmę twój ból i zamknę go w sercu, by twoje przestało krwawić"

– Ja...Nie... - dukała szukając słów. Po jej policzku spłynęła jedna łza, później kolejna, a myśli nie mogły ułożyć się w słowa. Potrzebowała chwili by znaleźć odpowiedź na tak piękne wyznanie. – Moje serce się wykrwawi, jeżeli twoje będzie cierpieć.

Książe uśmiechnął się z ulgą, przesunął dłonią wzdłuż policzka kobiety, uważając, by dotyk wywołał przyjemność, a nie strach i lęk. Morgan przełknęła ślinę i mocniej wtuliła twarz w dłoń księcia. Nie obchodziło jej, że są splamione krwią, że odbierały życia. Vincent był jej i wiedziała, że cierpliwie poczeka, aż dojdzie do siebie. Ufała mu całkowicie.

Gdy zabrał rękę, powiodła za nią wzrokiem. Vincent znów zaczął pisać, ale tym razem na piasku powstał tylko jeden wyraz, jedno imię:

„Call"

Szafirowe Kości 18+ [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz