Rozdział XXVI Utracone nadzieje

120 8 6
                                    

Vincent

Zachód śmiało zagarnął niebo, by później ustąpić nocy, która w akompaniamencie odgłosów zabawy niesionych znad morza, obsypała niebo gwiazdami.

Vincent ślęczał nad księgą prawiącą na temat Sfer Magii i co kilka chwil zerkał na Wilana i Parkina, który przynosili mu nowe egzemplarze na stos i robili obchód po bibliotece. Morgan co jakiś czas pojawiała się wśród regałów, by znów zniknąć w poszukiwaniu odpowiedzi. Błądzili w kółko, wokół historii, które znali, a irytacja coraz śmielej wdzierała się do umysłu księcia.

– Nie możemy tu długo zostać, książę, to kwestia czasu, gdy ktoś postanowi sprawdzić tę część Złotej Biblioteki – oznajmił Parkin, gdy stawiał na ziemi kolejny opasły tom „Magii Barki". Ten chyba był szósty i Vincent obawiał się, że będzie tak samo bezużyteczny jak poprzednie pięć.

Potaknął najemnikowi i wrócił do lektury. Przewrócił stronice i wciągnął z sykiem powietrze gdy jego umysł zalały skomplikowane, alchemiczne wzory wyzierające z kart księgi. Matematyka lubiła magię, za to książę nie lubił matematyki. Wolał polegać na tworzeniu czarów prosto z myśli – z wyobrażeń, zamiast chłodno kalkulować kolejne kroki kreowania Sfery.

Akurat schemat, na który patrzył znał, aż za dobrze. Na naukach w Srebrnej Twierdzy alchemia była podstawą, którą musiał przyswoić. Wzór składał się z kątów, ukazujących odpowiednie ułożenie ciała. Wzory obok ryciny maga stanowiły tezę, której wynik udowadniał prawidłowy przepływ krwi w żyłach w stosunku do myśli o Sferze. Na kolejnym rysunku ułożenie ciała zmieniało się, wraz z całą obliczeniowa otoczką. Obu wzorcom towarzyszyły opisy spisane wierszem, które kończyły się nazwą Sfery i czarem – w tym przypadku Magia Szmaragdu miała utworzyć samonapinający się garniec klejnotów. Czar w stylu Szmaragdowej Krainy, wyrachowany i nastawiony na bogactwo. Już sam opis tego rytuału to potwierdzał. W Srebrnej Twierdzy, musiał przyswoić podobny, z tym, że opisy i wzory różniły się, były przystosowane do Srebrnej Sfery.

Książę zadrżał na wspomnienie tamtych lekcji. Jego nauczyciel był bezwzględny i karał za każdą porażkę. Za wszystko go karał. W końcu nauczycielem był Ostar, który nie cofał się przed niczym. Potrafił bić Vincenta po rękach palcatem do czasu, aż krew nie zalała pergaminu, a książę nie wyczarował tego, co mu zadano.

Vincent przeczesał włosy drżącymi palcami na to wspomnienie. Palcat był jedną z lżejszych kar, nawet bat nie był najgorszy, najstraszniejsze kryło się w mroku, gdy Ostar zamykał go w srebrnym sarkofagu na całą noc i czasami również dzień bez jedzenia i picia, bez dostępu światła i możliwości ruchu. Łaską była możliwość zaczerpnięcia powietrza, które dostawało się przez wąskie szczeliny. Płytki oddech, serce szalejące w mroku i odrętwienie ciała miały towarzyszyć mu w koszmarach już do końca życia.

Czy właśnie dlatego taki się stał? Wyrachowany i niedostępny o sercu twardym niczym srebro? Był potworem w ludzkiej skórze, a drobna kobieta o sarnim spojrzeniu sprawiła, że bestia kryjąca się wewnątrz jego umysłu schowała się w cień.

Jakim cudem Morgan obnażyła go przed sobą i pozwolił sobie na słabości? Nie miał pojęcia jak to się stało, kiedy to się wydarzyło, wiedział natomiast, że księżniczka stała się jego słabością, a okrutny świat Barki wykorzysta to gdy tylko los zostawi ku temu okazję.

Vincent oblizał nerwowo spierzchnięte wargi. Nie pił wody od kilku godzin i chociaż był spragniony, nie chciał uszczuplać zapasów na wypadek komplikacji. Przewertował szybko karty księgi i odłożył ją na stos przeczytanych egzemplarzy.

– Wszystko w porządku?

Podskoczył na dźwięk głosu Morgan. Zaskoczyła go, nie słyszał jej kroków, a może tak się zatracił w bolesnych wspomnieniach, że zostawił rzeczywistość za sobą?

Szafirowe Kości 18+ [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz