Rozdział VI Bliskie spotkania

152 20 5
                                    

Vincent

Przeczesał palcami idealnie wygładzone włosy. Jego własne odbicie zaczęło go irytować. Obszerne lustro w srebrnej ramie pokazywało obraz Vincenta Silverbone'a o jakim zawsze marzył Ostar. Patrzył na niego dostojny młodzieniec w ciemnoszarej, odświętnej tunice. Kołnierz i mankiety, na których srebrną nicią wyszyto roślinne wzory połyskiwały w blasku słońca. Idealnie skrojone spodnie niknęły w czarnych oficerkach, wypucowanych na błysk. Książę jak malowany, i tylko taki.

Nagle mężczyzna w odbiciu wydał mu się małym chłopcem, który zagubił się wśród tłumu. W jego ciemnobrązowym spojrzeniu brakowało głębi. Błysk w oku przepadł ustępując melancholii. Właśnie tak się czuł, jak samotny chłopiec, którego zniknięcia nie zauważyli rodzice.

Vincent prychnął, a jego twarz wykrzywił brzydki grymas. Ostar i Far nawet by go nie szukali. Matka nie byłaby w stanie, natomiast drugi z rodziców - cóż, byłby gotów wysłać najgorszego zbira, który nie zawahałby się wymierzyć kary, zanim jeszcze trafiłby przed oblicze ojca. Nikt nie dziękowałby opatrzności za jego odnalezienie, nikt nie świętowałby powrotu chłopca. Był nikim, jedyną wartość stanowił jego tytuł. Skaza na królewskiej linii rodu, Vincent Silverbone, książę Srebrnej Krainy.

„Książę." – powtórzył w myślach, przekrzywiając lekko głowę. Vincent w odbiciu zrobił to samo. Słowo wciąż dźwięczało w jego wyobraźni. Wiele razy zastanawiał się jakim głosem mówiłby, gdyby los mu pozwolił. Czy wypowiadałby swój tytuł z dumą, czy z pogardą? Czy wypadłby z jego ust niskim, ciepłym głosem, podobnym do Jerkana, czy może ochryple?

„Książę."

Jego jedyna wartość.

„Książę."

Jego przekleństwo.

Uniósł pięść, zamachnął się, ale w ostatniej chwili zatrzymał rękę oszczędzając srebrną taflę.

– Vincent? – Jerkan wszedł bez pukania przypatrując się całej scenie ze współczuciem. – Wszystko w porządku?

Vincent przymknął oczy i pokręcił głową. Nic nie było w porządku, od rana słudzy uwijali się jak w ukropie, gdy goniec przyniósł wieści o zbliżających się szafirowych monarchach. Lada moment mieli wjechać na dziedziniec, a on miał powitać swoją wybrankę, dumnie oczekując jej u podnóża stu stopni prowadzących do Srebrnej Twierdzy. Widok zmartwienia malującego się na twarzy Jerkana również mu nie pomagał. To nie było podobne do zazwyczaj swobodnego i radosnego, nastroju starszego brata. Być może winna była temu Kaya, która poprzedniego wieczoru wróciła do Twierdzy i zrobiła mężowi awanturę.

Skąd to współczucie?

– Nie bądź cyniczny, braciszku – Jerkan przybrał luźną pozę opierając się o marmurowy stół. Przywdział podobne kolory, ale jego tunika było dużo bardziej kunsztowna. Jak zwykle, jego szczupłe palce zdobiły srebrne pierścienie. – Szafirowa księżniczka straci dla ciebie głowę. – Otaksował Vincenta wzrokiem i zagwizdał cicho, zerkając w stronę drzwi.

Obawiasz się swojej żony? – Vincent przestał gestykulować, uniósł brwi i ponownie zwrócił się do brata. – Co by pomyślała o tak niegodnym księcia zachowaniu.

Moja swoboda kończy się tam, gdzie swoje pantofle stawia Kaya. – Westchnął starszy brat. – Gdy jesteśmy razem, zakazane igraszki kończą się dla nas obojga. Święty spokój jest wart każdej ceny, pamiętaj o tym. – Jerkan spojrzał znacząco na brata.

Zbliżył się do niego i zaczął poprawiać koszulę Vincenta, która chciała wyjrzeć zza dopasowanej tuniki. Ten złapał go za nadgarstki i lekko odepchnął dając mu znać, że nie życzy sobie jakichkolwiek porad i poprawek.

Szafirowe Kości 18+ [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz