Rozdział XXII Katakumby

112 9 6
                                    

Vincent

Żołądek wywrócił mu się do góry nogami, miał wrażenie, że świat chce zgnieść go całego, a jedynym co kiedykolwiek ujrzy będzie już tylko białe światło i złoty pył.

Poczuł szarpnięcie i z przerażeniem zorientował się, że Morgan, którą objął mocno wyrwała się z jego uścisku. Nie odczuwał też obecności nikogo innego, nic nie czuł - jedynie przytłoczenie, jakby dryfował w złotej rzece, która wciągnęła go w swoje odmęty. Fale płynnego metalu przelewały się, kłębiły, napierały coraz bardziej, a macki, które wystrzeliły z portalu wciąż ciasno oplatały ciało jak potężny wąż. Ponownie nim szarpnęło, znów i jeszcze kilka razy, aż poczuł jak z ogromną siłą coś go ciągnie i rzuca o twardą powierzchnię.

Ranki na twarzy go piekły, podobnie jak podrażnione szafirowym pyłem oko. Nozdrza wypełniło duszące, ciężkie powietrze, które uderzyło gorącem. Rana na głowie, którą zadał mu Renfield w karczmie otworzyła się i pulsowała jakby dopiero co przyjął cios. Ból głowy i oczu spotęgował się, gdy mrugał szybko by przywrócić wzrok. Stęknął z bólu, które rozprzestrzeniło się po całym ciele i wywołało drętwienie.

Obawy przejmowały nad nim kontrolę, rozpełzły się po zakamarkach umysłu – Czy powinien obdarzyć Calluuma zaufaniem? Zrobił to dla Morgan, a teraz leżał bezwładnie i nie wiedział, czy powinien czekać na swój koniec, czy może rzeczywistość się wyklaruje i faktycznie znalazł się w katakumbach ciągnących się pod Złotą Przystanią. Niczym echo odbijały się we wspomnieniach słowa wypowiedziane przez białowłosego przybłędę: „na kości poświęconych". Call otworzył się jedynie przed Morgan, karmił ja kłamstwami - Vincent był tego pewien, natomiast jego intencje pozostały nieodgadnione, aż do teraz. Już sam fakt mamienia jego kobiety dawał mu pretekst, by ukatrupić drania, formuła zaklęcia potwierdzająca wiedzę Calluma o Magii Kości obdarowała go kolejną cegiełką, za pomocą której najchętniej rozbiłby jego łeb. Co zdenerwowało Vince'a jeszcze bardziej, zaczął uświadamiać sobie, że lepiej będzie chłopaka przepytać niż unicestwić. Jeżeli będzie trzeba zada mu najgorsze tortury by wyciągnąć z niego wszystkie potrzebne informacje. Musi tylko dojść do siebie i...

Uderzyła go jeszcze inna myśl...

„Dlaczego go zasłoniłeś"?

Przypomniał sobie krzyk Morgan i nadlatującą szafirową kulę, która mknęła w jego kierunku.

„Bo pękłoby jej serce, znowu" odpowiedział sobie w myślach.

Zacisnął powieki po czym odetchnął głęboko, był wściekły i rozdarty. Nie chciał jej ranić, nie po tym jak straciła już tak wiele. Owszem, był samolubny. Przeklinał los, który pozwolił księżniczce zaprzyjaźnić się z Callumem. Może on też powinien?

Bzdura.

Nie miał przyjaciół, miał tylko wrogów i dziwną więź, jaka połączyła go z Wilanem i Parkinem, głównie dzięki sowitej zapłacie. Oprócz Morgan, miał tylko Jerkana, Peony Bricks i swoją matkę, która niemal zapomniała o jego istnieniu przez własne szaleństwo.

Zmusił się by drgnąć, nie mógł w nieskończoność leżeć bezczynnie i czekać, aż świat wybierze za niego. Otworzył oczy i pomimo pieczenia mrugał raz za razem. Mięśnie powoli stawały się mniej zesztywniałe, zaczynały słuchać jego poleceń, przynajmniej częściowo. Z trudem obrócił się na brzuch i jęknął z bólu. Skóra mrowiła, jakby miliony mrówek urządziły sobie na nim ucztę. Uporczywe uczucie mrowienia przeszło w ból, ale się nie poddawał.

Wysiłek się opłacił bo po chwili biel i złoto ustąpiły.

Świat powoli nabierał plam, kształtów, a w końcu konturów. Warknął z niemocy, gdy mięśnie znów odmówiły mu posłuszeństwa. Próbował wesprzeć się na ramionach, ale natychmiast upadł obijając się o twarde podłoże. Z trudem przysunął dłoń i odgarnął szare pasma włosów, które opadły mu na oczy. Nie kontrolował już myśli i emocji, czuł niepokój, jak wtedy, gdy księżniczka zniknęła w głębokich wodach jeziora. Lęk nasilił się, w momencie, w którym zdał sobie sprawę że nie ma jej obok.

Szafirowe Kości 18+ [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz