Rozdział VII Deszcz gorzkich łez

145 17 10
                                    

Vincent

Gwardziści odprowadzili go do komnaty i wrzucili do środka z taką siłą, że wpadł na stolik omal nie przewracając się wraz z nim. Usłyszał za sobą trzaśnięcie drzwiami, dopiero wtedy wyprostował się i przeczesał włosy, doprowadzając się do porządku. Pozapinał guziki, schował koszulę, jedynie mankiety zostawił podciągnięte.

Opadł na jeden z foteli, chowając twarz w dłoniach. Sam nie wiedział co sądzić o swoim przedstawieniu, coś co dostrzegł w oczach Morgan kazało mu sądzić, że nieco przegiął i zranił ją bardziej niż zamierzał. Z drugiej strony, gdy się do niej zbliżył, poczuł jej kwiatowy zapach, ten sam, którym pachniał list, a ona nieco go onieśmielała. Walczył ze sobą, by ciągnąc swój akt desperacji dalej. Bez wątpienia była piękna, miała silny charakter, stała przed nim z dumnie podniesioną głową, gdy on upokarzał ją na oczach bliskich.

Nie było mu dane zbyt długo rozmyślać o sytuacji. Czego się spodziewał, konsekwencje nadeszły szybko. Ostar wparował do komnaty z wściekłością wykrzywiającą jego, zazwyczaj, niewzruszoną twarz. Vincent podniósł na niego wzrok i spojrzał spode łba na ojca zmierzającemu ku niego szybkim krokiem.

Monarcha chwycił go za materiał tuniki, tuż pod szyją i szarpnął zmuszając Vincenta by ten wstał. Ostar był postawniejszy i niestety, silniejszy niż on, z łatwością sprawił, że książę upadł na podłogę.

- Jak śmiałeś! – wrzasnął, nie przejmował się, czy ktokolwiek go usłyszy.

Vincent podniósł wzrok, za plecami wściekłego ojca, dostrzegł Jerkana, który zatrzymał się wpół kroku w wejściu do pomieszczenia.

- Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię! – Ostar krzyknął i w tym samym momencie kopnął syna po żebrach.

Vincent stracił dech w piersi, zachłysnął się przyciskając rękę w miejscu uderzenia. Opadł na podłogę kuląc się jak ofiara przed drapieżcą.

- Taki wstyd! Jakbym mało najadł się go w życiu z twojego powodu. – Splunął na twarz Vincenta.

- Ojcze. – wtrącił się Jerkan. – Przecież Kordia i Gideon przyjęli przeprosiny, Vincent na pewno rozumie swój błąd.

Starszy brat złapał Ostara za ramię, ten w odpowiedzi obruszył się i wymierzył synowi policzek.

- Też jesteś za to odpowiedzialny! – wycedził. – Spójrz na niego! – Złapał Vincenta za włosy i zmusił, żeby podniósł się z ziemi.

Cały brzuch i tors pulsowały, gdy spiął mięśnie dźwigając się z podłogi. Wbił przepraszający wzrok w Jerkana, nie chciał, by jego wybryk odbił się również na nim.

- Jesteś następcą jebanego tronu! – Król przestał zważać na język, obnażył całego siebie, wściekłego cynika, który marzył o władzy absolutnej, zarówno w życiu jak i monarchii. – Ukarz go!

- Co? – Jerkan cofnął się o krok, spojrzał w stronę wyjścia, ale stało w nich już dwóch najbardziej zaufanych gwardzistów Ostara.

- Powiedziałem, że masz wymierzyć mu karę, uderz go!

- Nie zrobię tego!

- Dobrze, pozostawię ci wybór, albo twoja pięść znajdzie się na jego twarzy, – Ostar złapał Vinenta za szczękę i uniósł głowę zmuszając, by patrzył w oczy starszego brata. – albo każę go wychłostać.

Ból malujący się na twarzy Jerkana zdradzał, że mężczyzna walczył ze sobą, Vincent, gdy tylko ojciec puścił jego twarz, kiwnął bratu porozumiewawczo.

Szafirowe Kości 18+ [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz