Rozdział 18 Bazyliszek

50 6 0
                                    

Trzy dni przed pierwszym egzaminem profesor McGonagall zabrała ponownie głos podczas śniadania, oznajmiając, że mandragory są wreszcie gotowe do wycięcia i dziś wieczorem ożywią te osoby, które zostały spetryfikowane. Rozległy się głośne wiwaty i oklaski. Spojrzałam na pozostałych Ślizgonów, byli obojętni wobec tej informacji, ja sama w duchu cieszyłam się, że niebawem wszystko się skończy, wróci do normalności, że szkoła nie zostanie zamknięta, jednak udałam solidarnie obojętność jak reszta uczniów domu węża.
Przed południem, kiedy Lockhart prowadził nas na historię magii, zauważyłam, że ten jest przekonany o bezpodstawności wszystkich środków ostrożności i korzystając z okazji, że Ron i Harry z nim rozmawiają, wymknęłam się w stronę łazienki Jęczącej Marty. Zdążyłam tylko zamknąć drzwi, gdy usłyszałam, że ktoś jest na korytarzu i stuka butami. O nie, tylko tu nie wchodź, kimkolwiek jesteś, nie tu, nie teraz. Po chwili usłyszałam profesor McGonagall ganiących Rona i Harry'ego, którzy byli na korytarzu. Odetchnęłam z ulgą, słuchając ich tłumaczeń, że chcieli się spotkać z Hermioną. Świetnie, pewnie idą tu w tym samym celu co ja pomyślałam i nie tracąc czasu, zaczęłam szukać Marty.

— Marto! Jesteś tu, to ja Cassie, obiecałam, że przyjdę do Ciebie.

Jęcząca Marta siedziała w ostatniej kabinie.

— Ach, to ty Cassie Clarke! Nie spodziewałam się, że tak szybko przyjdziesz do mnie.

— Tak, wybacz, ale mam niewiele czasu, bardzo potrzebuję od Ciebie pewnej informacji, to może nie być miłe, ale muszę zapytać.

— Pytaj, o co chcesz.

— Marto, czy pamiętasz, jak zginęłaś?

Zza drzwi dobiegł głos Gryfonów.

— To najlepszy kit, jaki kiedykolwiek wstawiłeś, Harry — powiedział zachwycony Ron.

Bałam się, że wejdą, jednak Ci chyba faktycznie poszli do Hermiony.

Marta nagle całkowicie się zmieniła. Sprawiała wrażenie zachwyconej tym pytaniem, które najwyraźniej połechtało jej próżność.

— Oooooch, to było straszne — powiedziała z rozkoszą. — To stało się właśnie tutaj. Umarłam w tej oto kabinie. Pamiętam to dobrze. Schowałam się tutaj, bo Oliwia Hornby dokuczała mi z powodu moich okularów. Drzwi były zamknięte, ja ryczałam i nagle usłyszałam, że ktoś wchodzi. Wchodzi i mówi coś dziwnego. Chyba w jakimś obcym języku. W każdym razie wydawało mi się, że to mówi chłopak. Więc otworzyłam drzwi, żeby mu powiedzieć, że to toaleta dla dziewczyn, i wtedy... — Marta zrobiła ważną minę, twarz jej zajaśniała — wtedy umarłam.

— Jak? — zapytałam.

— Nie mam pojęcia — odpowiedziała Marta przyciszonym głosem. — Pamiętam tylko, że zobaczyłam parę wielkich żółtych oczu. Poczułam, jakby mi zdrętwiało całe ciało, a potem już szybowałam w powietrzu, odlatywałam... — A potem wróciłam. Postanowiłam nastraszyć Oliwię Hornby. Och, bardzo żałowała, że wyśmiewała się z moich okularów.

— Gdzie dokładnie zobaczyłaś te oczy? — zapytałam.

— Gdzieś tu — odpowiedziała Marta, machając ręką w stronę umywalki.

Podeszłam do umywalki wyglądała zupełnie zwyczajnie. Zbadałam ją dokładnie, cal po calu, wewnątrz i na zewnątrz, łącznie z rurami pod spodem. I nagle to zobaczyłam, na boku jednego z mosiężnych kranów wydrapany był maleńki wąż.

— Ten kran nigdy nie działał — powiedziała beztrosko Marta, kiedy próbowałam go odkręcić.

— Dziękuję, Marto, pomogłaś mi.

— Nie ma za co, przychodź częściej Cassie Clarke.

— Postaram się!

Wyszłam z łazienki z myślą, że raczej szybko nie zechce tam wrócić, ale nie chciałam, żeby Marta o tym wiedziała. Poszłam w kierunku szpitalnego skrzydła, chcąc skrótem dobiec do sali lekcyjnej. Gdy wybiegłam zza rogu, o mało nie spadłam ze schodów, uderzyłam kogoś, kto stał na środku korytarza.

— He, he, hej... spokojnie dokąd ci się tak spieszy? — w ostatniej chwili ktoś złapał mnie za rękę i uchronił przed upadkiem.

— Ha... Harry, dziękuję, spieszyłam się na lekcje i... przepraszam.

— Nic się nie stało. Jesteś cała?

— Tak.

— A Ty co tu właściwie robisz?

— Mamy z Ronem pozwolenie na odwiedzenie Hermiony jednak pani Pomfrey nie bardzo chce w to uwierzyć, więc on stara się ją przekonać, by wpuściła nas na chwilę do środka.

— Rozumiem. Wiesz właściwie mogłabym spróbować ją przekonać.

— Myślisz, że ci się uda?

— Spróbować zawsze warto.

Ron wrócił z niezadowoloną miną.

— Nawet mi drzwi nie otworzyła, powiedziała, że nie może mnie wpuścić i może innym razem, gdy przyniesiemy pisemne pozwolenie.

— Ja spróbuję — powiedziałam.

— A Ty co tu robisz?

— Spaceruję, nie widać? — Z jakiegoś powodu, z całej trójki Gryfonów, z Ronem nie mogłam się wcale dogadać.

— Daj spokój Ron, niech spróbuje, może ona będzie miała więcej szczęścia. — Harry w zrezygnowaniu poruszył ramionami i dodał — Jeśli Ci się uda, przekaż Hermionie, że próbowaliśmy ją odwiedzić i że niedługo Mandragory będą już gotowe.

— Dobra, przekażę. — poszłam w stronę skrzydła szpitalnego.

— Stary, to jakieś dziwne, ja jej nie ufam, mówię Ci po Ślizgonach niczego dobrego nie można się spodziewać, owszem raz nam pomogła, ale to o niczym nie świadczy, ona się zadaje z Malfoyem, zapomniałeś?

— Pamiętam, ale czy mamy inne wyjście?

Zapukałam do drzwi, które lekko się uchyliły i ukazała się w nich p. Pomfrey.

— Och tak, mogę Ci w czymś pomóc kochanie?

— Dzień dobry pani Pomfrey, mam problem, wie pani mam te dni i zupełnie nie mogę sobie poradzić, strasznie boli mnie brzuch — bezdźwięcznie wypowiedziałam w myślach zaklęcie co ostatnio przychodziło mi całkiem łatwo i spodnie zaczęły przeciekać na czerwono niczym ubrudzone krwią.

— Och tak, tak rozumiem, wejdź kochanie.

Drzwi otworzyły się i weszłam do środka i ruszyłam za pielęgniarką. Na sali po obu stronach za parawanami leżeli spetryfikowani uczniowie. Czarownica wskazała mi miejsce, gdzie mogłam usiąść i jednym ruchem różdżki oczyściła i wysuszyła mi spodnie, po czym podała w kubku śmierdzącą żółtą ciecz.

Ślizgonka z wyboru 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz