Rozdział 12 Klub Pojedynków

45 8 0
                                    

W poniedziałek rano cała szkoła wiedziała już, że Colin Creevey został zaatakowany i teraz leży w skrzydle szpitalnym. Atmosfera była gęsta od pogłosek i podejrzeń. Pierwszoroczniacy chodzili po zamku w zbitych grupkach, jakby się bali, że staną się łupem złych mocy, jeśli wyprawią się gdzieś samotnie. Jednocześnie za plecami nauczycieli odbywał się w całej szkole ożywiony handel talizmanami, amuletami i innymi środkami ochronnymi. Jedynie my Ślizgoni i czarodzieje czystej krwi z innych domów spokojnie kroczyli po szkole, wiedząc, że skoro są pół krwi, lub czystej to nic im nie grozi.
W drugim tygodniu grudnia profesor McGonagall jak zwykle obeszła domy, zbierając nazwiska tych uczniów, którzy na Boże Narodzenie pozostaną w Hogwarcie. Tym razem zapisałam się na listę, pisałam wcześniej do babci, którą powiadomiłam o swoim zamiarze, ta zaś poparła mój pomysł, bo sama miała się udać na święta do nowego sąsiada mieszkającego dwie klatki dalej, Felixa, więc uznałam, że nie będzie jej przykro, gdy i ja, zostanę z rówieśnikami. W szkole zostać miało tylko kilkoro uczniów, ja, Draco, Crabe, Goyle, Zabini i inni z domu węża, niestety Pansy musiała wracać do domu, rodzice mieli odwiedzić w tym czasie przyjaciół w Irlandii, a ona miała jechać z nimi.

— Szkoda, że Cię nie będzie — powiedziałam.

— Ja też żałuję, Państwo Corson są spoko, ale ich córka Lorein to istny diabeł, mówię Ci, mała czarownica, która gdyby mogła, nawet kolor własnej skóry zmieniłaby na różowy.

— No co Ty?!

— Ta... Ma chyba osiem lat i fioła na punkcie różowego koloru, wszystko jest tam tak obrzydliwie słodkie, że aż chce się rzygać, a ja muszę w tym czasie przebywać z nią, chociaż może jest nadzieja, jej starszy brat, Peter, który jest na ostatnim roku w Durmstrangu innej szkole magii. Niezłe ciacho, mam nadzieję, że wróci na święta.

— Czyli są pozytywy.

— O ile wróci, to tak. Inaczej, jak wrócę, będę rzygać tęczą i pierdzieć brokatem.

Zaśmiałam się, w końcu obie zaczęłyśmy chichotać do tego stopnia, że rozbolał mnie brzuch. Po dłuższej chwili Pansy kontynuowała.

— Tak czy inaczej, widzimy się dopiero po przerwie świątecznej, więc pilnuj chłopaków i może teraz w tej świątecznej atmosferze daj w końcu Draco skraść Ci całusa.

— Pansy, ja mu się wcale nie podobam, co Ty wygadujesz...

— Już ja wiem, co widzę, ma na Ciebie oko, mówię Ci.


Kolejnego dnia lekcje eliksirów jak zwykle odbywały się w jednym z wielkich lochów. Lekcja nie różniła się niczym od innych. Dwadzieścia parujących kociołków bulgotało między drewnianymi stołami, na których stały mosiężne wagi i słoje z ingrediencjami. Snape krążył wśród obłoków pary, robiąc jadowite uwagi na temat pracy Gryfonów, co Ślizgoni kwitowali szyderczymi chichotami. Draco ulubiony uczeń Snape'a, co jakiś czas ciskał w Rona i Harry'ego oczami diabła morskiego. Nagle z kociołka Goyle'a coś wystrzeliło, nastąpiła eksplozja, w wyniku której wszyscy zostali obryzgani Eliksirem Rozdymającym. Draco został trafiony w twarz i jego nos natychmiast nabrzmiał do rozmiarów balona; Goyle miotał się, zakrywając dłońmi oczy, które zrobiły się wielkie jak talerze obiadowe, a ja dostałam w ucho, które teraz było wielkości dłoni trola. Snape próbował przywrócić spokój i wykryć, co się właściwie stało.

— Cisza! CISZA! — ryczał — Wszyscy, którzy zostali ochlapani, niech tu podejdą po Wywar Dekompresyjny. Jak się dowiem, kto to zrobił...

Wraz z resztą pospieszyłam po lek. Głowa, uginałam mi się pod ciężarem ucha. Ucierpiała połowa klasy; niektórzy mieli ramiona jak maczugi, inni nie mogli mówić z powodu warg nabrzmiałych jak szynki. Kiedy każdy dostał porcję antidotum i rozmaite opuchnięcia znikły, Snape podskoczył do kociołka Goyle'a i wyłowił z niego poskręcane, czarne resztki fajerwerku. Zrobiło się bardzo cicho.

— Jak się dowiem, kto to wrzucił — oznajmił Snape złowrogim szeptem — możecie być pewni, że dopilnuję, by go wyrzucono ze szkoły.

Spoglądałam na Gryfonów, mój wzrok utkwił na Harrym, który niezdarnie próbował zatuszować swój wybryk, Snape również patrzył prosto na niego. Dzwonek rozległ się dziesięć minut później, Zdziwiłam się, że udało mu się oszukać profesora od eliksirów, jednak nie chciałam drążyć tematu. Moje ucho wróciło do normalnych rozmiarów, a i reszta Ślizgonów wyglądała znów normalnie, więc odpuściłam.

Tydzień później całą czwórką, ja, Pansy, Zabini i Draco przechodziliśmy przez salę wejściową, kiedy zobaczyliśmy grupkę uczniów zgromadzonych wokół tablicy ogłoszeń. Podekscytowani czytali mały pergamin, który właśnie wywieszono.

— Powstaje klub pojedynków! — powiedział z przejęciem Seamus. — Dziś wieczorem jest pierwsze spotkanie! Kilka lekcji pojedynkowania się może człowieka wyratować z niejednej opresji, zwłaszcza w tych dniach...

— A co, myślisz, że potwór Slytherina stanie z tobą do pojedynku? — zakpił Ron.

Draco już miał coś powiedzieć, gdy chwyciłam go za rękę, niby przypadkiem i spytałam.

— Idziemy?

— Yy...co? No tak, jasne...

— Pansy idziesz?

— Pewnie, w końcu zobacz, kto będzie nas uczył.

Puściłam dłoń Draco i zrobiłam krok do przodu.

— Jasne... Loockhart, cóż, z jego OSIĄGNIĘCIAMI mamy niewielką szansę, przeżyć, nawet jako czarodzieje czystej krwi. — Skomentował złośliwie blondyn.

Ślizgonka z wyboru 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz