Rozdział 9 To ona, moja mama.

47 9 0
                                    

Nareszcie Środa, dzień, którego oczekiwałam. Dziś miałam dostać od bliźniaków coś, co pomoże mi poznać więcej szczegółów o mnie i mojej rodzinie. Od śniadania starałam się, doprowadzić do spotkania z nimi jednak bezskutecznie, złapałam ich dopiero po lekcjach w drodze na kolację.

— Hej!

— Hej! Macie coś dla mnie?

— Ciii...

— Jasne, sorry... to jakaś tajemnica?

— Ogólnie to nie, każdy wie, że u nas można zaopatrzyć się w najlepsze gadżety i magiczne przedmioty do robienia kawałów, ale oficjalnie nauczyciele nie widzą niczego więc...

— Jasne, rozumiem, lepiej, żeby tak zostało.

— Zgadza się. Trzymaj, to Piórosłuch.

— Piórosłóch? Miało być Słuchopiór.

— Fred!

— George!

— Chłopaki! Później ustalicie nazwę, jak to pióro działa?

— A, tak. Zostawiasz je w pokoju, ale... spójrz, ono ma dwie części — George wziął ode mnie pióro i od strony lotki, rozdzielił je na dwoje, dzięki czemu stało się cieniutkie i wyglądało, jak by było zupełnie osobnym piórem, jednak jedno z nich było szare a drugie brązowe, ten efekt był widoczny dopiero po rozdzieleniu. — Szare, klasyczne, zostawiasz w pokoju ofiary, a brązowe zabierasz ze sobą. Pierwsze zapamiętuje usłyszaną rozmowę, leży spokojnie więc podsłuchany niczego nie będzie podejrzewał.

— Ale wiadomość poznasz, gdy połączysz je w całość.— Wyjaśnił Fred.

— Czyli osobiście usłyszę, gdy znów je złączę, ok.

— Zgadza się, szare pióro możesz zostawić w dowolnym miejscu, nie wzbudzi podejrzeń.

— Ok, ale jak ktoś to znajdzie, przede mną no i co i ono będzie, no nie wiem... normalnie pisać?

— Tego właśnie nie udało nam się dopracować, jeśli już nie będzie słuchać, będzie leżeć, ale nie będzie w stanie służyć tak dobrze jak każde inne, więc można się domyślić, że jest trefne... musisz więc zabrać je po wszystkim, połączyć na nowo i tyle.

— Rozumiem.

— To nie do końca to o co Ci chodziło, ale dwa dni to dość mało, mieliśmy wrażenie, że zależy Ci na czasie.

— Zgadza się, jest super, dam sobie z tym radę, wielkie dzięki, proszę to wasze sykle.

— Dzięki.

— Polecamy się na przyszłość — dodał George, po czym uścisnął mi dłoń a w ślad za nim jego brat.

Gdy już odchodziłam, chowając złączone pióro w bocznej kieszeni szaty, zauważyłam, że Harry i Ron stoją po drugiej stronie korytarza i patrzą w moją stronę. Zastanawiałam się, ile widzieli, ale postanowiłam się tym nie przejmować. Powędrowałam bez słowa do Wielkiej Sali a Harry i Ron podeszli do bliźniaków.



— Hej George co ona od was chciała?

— Ronuś a Ty co taki ciekawy? — Spytał Fred.

— Interesy odrzekł George, ale to i tak nie jest Twoja sprawa.

— Możecie coś dokładniej powiedzieć? — Spytał Harry.

— Wybacz Harry, ale nie zdradzamy tajemnic klientów. Jednak nie ma obaw, to nikomu nie zaszkodzi.

— Czyżby? Spytał Ron.

— Zdecydowanie żadnemu z Gryfonów. — Dodał z uśmiechem Fred i razem z bliźniakiem udał się na kolację.

Harry i Ron ruszyli za nimi, przez cały wieczór zastanawiali się, co Cassie kupiła od nich, jednak nie mieli żadnego pomysłu.



Kiepsko spałam, wierciłam się przez pół nocy w łóżku, by o szóstej wstać i się ogarnąć.
Dziś mam nadzieję, wszystko się wyjaśni. Pióro zostawię na parapecie za kotarą, nikt go nie znajdzie, a i Tonks nie zauważy, nawet kiedy. Udam, że sprawdzam pogodę, bo mam plany na później w końcu z lochów nie widać ziemi, tylko głębię jeziora, więc skąd miałabym wiedzieć, czy jest dość pogodnie na aktywności na zewnątrz. Rozdzieliłam pióra i schowałam osobno do dwóch kieszeni bluzy, jedno po prawej, drugie po lewej stronie. Prosto po szybkim śniadaniu pobiegłam do sali, z nadzieją, że Dory jeszcze niema, może uda mi się to zrobić, zanim przyjdzie. Tak byłoby nawet lepiej, niestety Tonks już na mnie czekała.

— Cześć Cassie, dziś wcześniej? — Spytała, popijając napój z kubka w kształcie wilka, który po odstawieniu spacerował po blacie biurka.

— Cześć, tak, nie mogłam się już doczekać, później mam porozmawiać z dyrektorem, bardzo mi na tym zależy.

— Rozumiem, cóż dziś właściwie jest nasze ostatnie spotkanie.

— Jak to? To już? Miał być semestr a tu raptem kilka sobót?

— Nie potrzeba Ci więcej, masz spory talent, opanowałaś wszystko znacznie szybciej niż ja, dziś zmienisz się jedynie w dwa zwierzęta i dwa przedmioty, zmiana łączona i to by było na tyle, na koniec dyrektor oceni Twoje postępy i będziesz wolna.

— Świetnie. Znaczy... wybacz, głupio zabrzmiało. Bardzo Cię lubię, uwielbiam nasze spotkania, ale dziś tak bardzo zależy mi na tej rozmowie, że aż nie mogę się doczekać.

— Widzę, że to bardzo ważne dla Ciebie.

— Oj tak, widzisz... — zawahałam się na ułamek sekundy, jednak emocje wzięły górę.— Dziś może dowiem się czegoś więcej o moim ojcu, mojej rodzinie, biologicznej.

Na te słowa Tonks aż podskoczyła na siedzeniu i jedynie błyskawiczny ruch dłoni i niewerbalne zaklęcie uchroniło ją przed oblaniem się gorącym napojem.

— Na... na prawdę? Och to wspaniała wiadomość, nie mogłam się doczekać tego dnia!

— Ty? Dlaczego? Przecież, skoro to ostatnie zajęcia to nie będziemy miały okazji porozmawiać o mnie już więcej.

— Och, no tak, cóż zawsze możesz do mnie napisać, jeśli zechcesz, poza tym, czuję, że jeszcze się spotkamy.

— Pewnie, może w wakacje albo coś — powiedziałam radośnie, bo bardzo polubiłam Tonks, łączyła nas nie tylko wspólna umiejętność wrodzona, ale i nadawałyśmy na tych samych falach, bawiło nas to samo i drażniły te same sprawy, więc można powiedzieć, że rozwinęła się między nami nić przyjaźni.

— Jasne! Ok, a teraz wybieraj, w co się zmienisz, jedno zwierzę, jedna zmiana łączona a ja mam już dla Ciebie moje propozycje, ale to później.

— Dobra, to zwierzę wąż a łączona koci ogon, ptasie skrzydła, nietoperzowe oczy i żabie udka?

— Genialnie. Zaczynaj.

Bez problemów zmieniłam się, dokładnie tak jak chciałam.

— Wspaniale. Wspaniale. — głos Dyrektora zabrzmiał w tyle sali, gdy skończyłam przemianę łączoną.

Odwróciłam się, dyrektor zmierzał do biurka, by po chwili usiąść przy Tonks.

— Dobra, teraz moje zwierzę jednorożec, łączone kot z nogami pająka.

— Wow, ok, dam radę.

Tym razem również poradziłam sobie bez problemów.

— Doskonale, jestem bardzo zadowolony z Twoich osiągnięć panno Clarke, chciałbym, jeśli można, prosić jeszcze o zmianę w inną osobę, jeśli to nie problem.

— Och nie, panie dyrektorze, żaden problem, Cassie opanowała to już na trzecich zajęciach.

— Doskonale, zatem... — dyrektor wyjął z kieszeni ruchome zdjęcie młodej pięknej kobiety, w której rozpoznałam swoją matkę.

— To... to ona, moja mama.

— Tak, to Penelope. Cassie dasz radę?

— To dość zaawansowane, nie znałaś jej osobiście, zmiana w postać z fotografii wykracza poza materiał, jaki przerabiałyśmy, nie było przecież takich wytycznych panie Dyrektorze.

— Wiem, ale wierzę, że Cassie sobie poradzi, masz czas, spokojnie, nie denerwuj się, zastanów...

— Dam radę.

— Świetnie.

Ślizgonka z wyboru 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz