Rozdział 10 Komnata tajemnic została otwarta. To nie zwiastuje niczego dobrego.

50 6 0
                                    

Nadchodziła Noc Duchów, szkoła szykowała się na wieczorną ucztę. Wielka Sala została już, jak zwykle, przystrojona żywymi nietoperzami, olbrzymie dynie zamieniły się w wielkie latarnie i krążyły pogłoski, że Dumbledore wynajął grupę tańczących szkieletów, aby uświetnić ucztę. Jednak mnie nie wiele dziś interesowało i cieszyło, od rana byłam jakaś nerwowa, wszystko było nie tak. Najpierw bluza, jaką planowałam założyć, okazała się poplamiona, nie wiadomo czym i kiedy, a to podręcznik do transmutacji gdzieś zaginął, a na dodatek zaspałyśmy i razem z Pansy biegłyśmy jak szalone, by nie spóźnić się na eliksiry. To, że Snape od jakiegoś czasu nie zwracał na mnie większej uwagi, nie znaczyło, że spóźnienie się na jego lekcje uszłoby mi płazem. Od oddania mu pióra, dzięki któremu zaliczyłam quiz Lockharta, zupełnie się do mnie nie odzywał, co było mi nawet na rękę. Do lekcji było już tylko pięć minut, a ja nadal nie mogłam znaleźć drugiego buta, wściekła usiadłam na łóżko i złapałam leżącą na niej poduszkę, po czym krzyknęłam w nią ile sił w płucach z nadzieją, że to coś pomoże, jednak nie pomogło, jedyne co się zmieniło to kolor moich włosów, które teraz nabrały koloru szkarłatnej czerwieni.

— Pięknie, tylko tego było mi teraz potrzeba!

— Cassie, spóźnimy się! Idziesz?

— Aaaaach! Już, idę, na Merlina nie mogę znaleźć tego buta!

— Weź moje, mam ich pół walizki, ale musisz dobrze poszukać, są zmniejszone zaklęciem.

— Okej!

Sprawnym susem doskoczyłam do szafy, zanurkowałam po łokieć w walizce Pansy i wyczuwając coś na wzór butów, pociągnęłam je pewnym ruchem w swoją stronę.

— Serio czerwono czarne trapery?! Pansy! Pansy?!

Mój krzyk odbijał się głuchym echem od korytarza dormitorium.

— Genialnie, poszła beze mnie!

Szybko naciągnęłam buty na stopy i wybiegłam z pokoju jak wystrzelona z procy, w ostatniej sekundzie, gdy już ktoś miał zamknąć drzwi do sali, chwyciłam za klamkę i trzymając się za kłujący od kolki bok, weszłam za nim do środka, podeszłam do ławki, w której już siedziała Pansy wyjmująca podręcznik i pióro.

— Hej, zostawiłaś mnie!

— Wybacz, jedna z nas mogła jakoś się wykręcić, ale dwie nie bardzo... a jak buty są ok? O matko, co z Twoimi włosami?!

— Wściekła jestem, nie wiem, nie mogę się skoncentrować, żeby to zmienić, trudno, dziś będę na językach całej szkoły, a buty, cóż trapery są ok, chociaż kolor, nie podejrzewałabym Cię o zamiłowanie do czerwieni.

— Trapery?! O nie... to pomysł ojca, wie, że ich nie cierpię, ale są „ciepłe i praktyczne", więc jeśli chcesz, możesz je sobie zachować, ja zdecydowanie wolę trampki. — Mówiąc to, pomachała wesoło stopą pod ławką.

— Jeśli miałabym wybór, to też bym wolała z dwojga złego, chociaż wolę coś bardziej awangardowego, ale nie aż tak — dodałam ze zrezygnowaniem w głosie.

— Przynajmniej pasują Ci do włosów. — zaśmiała się, a ja zgromiłam ją wzrokiem.

Zajęcia tego dnia były wyjątkowo trudne, wiele materiału, sporo notatek i jeszcze więcej zadanych prac. Na każdej przerwie miałam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią, miałam czerwone trapery, czerwone włosy i zapewne czerwoną ze wściekłości twarz, jednak robiłam wszystko by nie wybuchnąć i uciec byle dalej przed siebie. Wieczorem, gdy już sądziłam, że gorzej być nie może podczas kolacji jakiś dzieciak zagapił się na mój dziwny kolor włosów i wylał na mnie porcję soku z dyni, przez co zmoczył nie tylko mnie, ale i notatki upchane w bocznej kieszeni szaty, które pod wpływem płynów całkiem się rozmazały. Wściekła wstałam od stołu i już miała ochotę złapać go i walnąć zaklęciem powiększającym oczy, lecz zebrałam się i wróciłam do salonu Ślizgonów a stamtąd wprost do dormitorium. Marzyłam już tylko o tym, by przebrać się w piżamę i zakończyć ten dzień. Po drodze spotkałam jednak Krwawego Barona, wychudłego, ducha Slytherinu, poplamionego srebrzystą krwią.

— Widzę, że nie tylko ja mam dziś grobowy humor.

— Żeby pan wiedział Baronie.

— Tak, coś wisi w powietrzu, nie wiem co, ale nie zwiastuje to niczego dobrego.

— Pan też to czuje? Odnoszę wrażenie, że coś się stanie, dawno już aż tak nie panowałam nad sobą, czuję, wściekłość i wszystko jest nie tak, co za koszmar.

— Och nie bądź mazgajem! Wszak istnieje jednak wielka różnica między przeczuciem a pewnością, to tylko nasze wyobrażenie, sposób, w jaki tłumaczymy sobie nasz podły nastrój.

— Oby się pan nie mylił...

— Obym.

Po tych słowach Baron zniknął w jednym z pomieszczeń lochów, zza którego było słychać okropne dźwięki, jak by ktoś paznokciami skrobał tablicę, na sam ten dźwięk przeszły mi ciarki po plecach; czym prędzej udałam się do swojego pokoju, wzięłam gorącą kąpiel, starając się ukoić skołatane nerwy, co jednak nie wiele dało, później poszłam już tylko spać z nadzieją, że następny dzień będzie dobrym, normalnym dniem. Niestety niedane było mi zbyt długo spać, około piętnaście minut później do pokoju wpadła przerażona Pansy i wyrwała mnie z przyjemnej drzemki.

— Cassie, słyszałaś już?

— Co? Co niby miałam słyszeć, od godziny jestem tu sama i chcę spać!

— Komnata tajemnic została otwarta!

— Co takiego?

— Komnata tajemnic!

— A co to właściwie za komnata?

— Nie wiem do końca, ale to nic dobrego raczej.

— Ok, opowiadaj od początku. — Podniosłam się i usiadłam na łóżku, opierając się o jego wezgłowie, szczelnie otulając się kołdrą.

— Wychodziłam już z kolacji, gdy nagle ta Gryfonka, wiesz, ta zarozumiała Granger zaczęła krzyczeć, później wszyscy tam pobiegli i...

— I co?

— Na posadzce było pełno wody, a do uchwytu na pochodnię za własny ogon przywiązana była Pani Norris, kotka woźnego. Była zupełnie sztywna, a jej wielkie oczy wpatrywały się nieruchomo w ciemność. Na ścianie ktoś napisał „KOMNATA TAJEMNIC ZOSTAŁA OTWARTA. STRZEŻCIE SIĘ, WROGOWIE DZIEDZICA".

— Wrogowie dziedzica? Jakiego dziedzica, a kotka, ona nie żyje?

— Nie, znaczy, nie całkiem, dyrektor powiedział, że jest spetryfikowana. A jeśli o dziedzica chodzi, to nie wiele wiem...

— Spe... co?

— Spetryfikowana, no sztywna, to coś z dziedziny czarnej magii. Gdy Filch zobaczył Panią Norris, to cofnął się i zakrył twarz rękami i krzyczał: „Moja kotka! Moja kotka! Co zrobiliście Pani Norris?!". Oczywiście Potter z bandą byli jej najbliżej, stali tam, gdy już wszyscy przyszli, woźny od razu sądził, że to on, groził, że go udusi, ale Dumbledore, zdjął ją ze ściany i razem z całą trójką poszli do gabinetu Lockhart'a, a nam kazano wracać prosto do pokojów.

— Ale numer, myślisz, że to oni?

— Nie mam pojęcia, ale jeśli tak, zapewne nareszcie ich wyleją.

— Pewnie tak... ale nie sądzę, żeby oni to zrobili.

— Dlaczego? Zawsze coś się dzieje, gdy są w pobliżu, wcale bym się nie zdziwiła.

— No... Nie wiem Pansy, może i masz rację.

Położyłam się chwilę później i zamknęłam oczy, nie mogłam jednak zasnąć, wciąż wyobrażałam sobie opisaną przez Pansy scenę, zastanawiałam się, czym jest ta komnata, gdzie się znajduje oraz kim jest rzekomy dziedzic.

Ślizgonka z wyboru 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz