Rozdział 3 Ul. Pokątna

56 8 0
                                    

Dwudziestego siódmego sierpnia na kilka dni przed rozpoczęciem drugiego roku nauki w szkole, brakowało nam kilku drobiazgów i kompletu książek. Razem z Pansy i jej rodzicami uznałyśmy, że jutro wybierzemy się na zakupy. Tak też się stało, następnego dnia poprzez sieć Fiuu, dostaliśmy się na ulicę Pokątną, po szybkim oczyszczeniu z sadzy, za pomocą machnięcia różdżki pani Parkinson, które zajęło tyle, co mrugnięcie okiem ruszyliśmy wprost do banku Gringotta a stamtąd na szkolne zakupy. Nie musiałam tym razem korzystać z magicznego kantoru, dużo gotówki zostało mi z poprzedniego roku, a i nie wiele było do kupienia. Z listu, jaki otrzymałam, wynikało, że jedynie książki, jednak ja musiałam dokupić nowe pióro, atrament oraz kilka pozycji uzupełniających. Uznałam, że w tym roku, chce zdecydowanie bardziej przyłożyć się do nauki, co Pansy i Draco, któremu o tym pisałam, przyjęli ze sporą dawką sarkazmu. Śmiali się, bo w końcu byłam Ślizgonką, stopnie nie były dla uczniów naszego domu tak istotne, jak dla innych, jednak ja miałam co do tego odmienne podejście. Byłam bardzo zdziwiona już od dnia otrzymania listu, że oprócz „Standardowej księgi zaklęć" (stopień 2) Mirandy Goshawk. Mieliśmy mieć jeszcze siedem dodatkowych jakiegoś Gilderoya Lockharta.
Przed księgarnią Esy i Floresy zgromadził się spory tłum czarownic, które co było widać gołym okiem, dość dawno skończyły już szkołę, więc ich liczne zgromadzenie się w tym miejscu wzbudziło nasze zainteresowanie. Gdy państwo Parkinson rozmawiali z innymi elegancko ubranymi czarodziejami, ja i Pansy podeszłyśmy bliżej księgarni i ujrzałyśmy wielki transparent biegnący przez górne okna.

„Gilderoy Lockhart będzie podpisywał egzemplarze swojej autobiografii »Moje magiczne ja«, dzisiaj od 12:30 do 16:30"

— Hej, to jego książki mamy mieć w tym roku!

— No, tak — odpowiedziałam ze znudzeniem w głosie.

— Ta książka utrzymuje się już dwadzieścia siedem tygodni na liście bestsellerów Proroka Codziennego!

— Naprawdę?

— Pewnie! Koniecznie muszę go zobaczyć!

— Skoro tak uważasz to...

Nie zdążyłam dokończyć zdania, Pansy już ciągła mnie za rękę w kierunku wejścia do księgarni, pokazując drugą dłonią ojcu, że idziemy do środka, ten nieznacznie pokiwał jedynie głową na zgodę.
Gdy dostałyśmy się do środka, przepychając się bez słowa, mijając oburzone czarownice, zdołałyśmy jedynie złapać po drodze po egzemplarzu „Jak pozbyć się upiora", po czym ustałyśmy w prawym kącie kilka kroków od stolika, wokół którego stały roześmiane wielkie fotografie czarodzieja, który właśnie wszedł od zaplecza dostojnym krokiem. Mężczyzna był ubrany w niebieską szatę, która współgrała z jego oczami, szpiczasta tiara czarodzieja osadzona na pofalowanych włosach była przekrzywiona, niski wyglądający na drażliwego mężczyzna skakał wokół stolika, robiąc zdjęcia. Przyglądałam się temu z niekrytym zażenowaniem, rozejrzałam się i ujrzałam przepychających się do przodu Rona, Hermionę i Harry'ego, którzy teraz stanęli po przeciwnej stronie stołu, delikatnie wygięłam wargi w znikomy uśmiech. Nagle Potter został wywołany głośno przez fotografa, który go zauważył i wszyscy zaczęli szeptać. Lockhart podbiegł, chwycił go za ramie, wyciągnął na środek i chwycił go za dłoń, a ten zaczerwienił się jak burak. Zrobiono chyba ze sto zdjęć, co jak zauważyłam, nie bardzo podobało się Harry'emu.
Chwilę później Potter dostał komplet książek Lockhart'a, a Pansy fuknęła złośliwie, co mnie rozbawiło. Tłum radośnie klaskał i cieszył się z tego spotkania zapewne bardziej niż Harry. Co więcej, Lockhart oznajmił, że będzie on nowym nauczycielem obrony przed czarną magią w Hogwarcie.

— Wspaniała wiadomość — powiedziałam z przekąsem.

— Co nie? On jest świetnym czarodziejem, zapewne będzie to nasz najlepszy nauczyciel! — powiedziała Pansy niewyłapująca mojej ironii.

Przewróciłam oczyma, czując, co się święci. Do tej pory nawijała tylko o Zabinim, a teraz dojdzie jeszcze nasz profesor, cudownie. Pansy zdobyła szybko autograf, po czym przepychając się, wychodziła z księgarni, a ja ruszyłam w ślad za nią. Kilkanaście osób dalej spotkałyśmy Draco, przywitaliśmy się wesoło i zaczęliśmy opowiadać o tym co zaszło.

— Pewnie, sławny Potter, pojawia się w księgarni i otrzymuje za nic komplet książek, żałosne. — Podsumował Draco.

— Masz rację. — dodała Pansy.

— Yhy — nie chciałam się wypowiadać, więc udałam, że przeglądam książkę ze sporym zainteresowaniem.

Po chwili kątem oka zauważyłam, że Harry razem ze swoją paczką i chyba młodszą siostrą Rona idą w naszym kierunku, dla Draco była to doskonała okazja, by dopiec Harry'emu.

— Podobało się Potter? Słynny Harry Potter — powiedział — Nie może wejść nawet do księgarni, żeby nie trafić na okładkę.

Rudowłosa dziewczynka od razu stanęła w obronie Harry'ego. Draco wziął ją za jego dziewczynę i ja wraz z nim i Pansy chcąc nie chcąc mimowolnie zachichotałam. Młoda była zadziorna, ale pewnie nie trafi do naszego domu, a dołączy do starszych braci. Rudowłosa dziewczynka poczerwieniała. Między Draco a Ronem wywiązała się pyskówka, którą Ślizgon wygrywał, Pansy parsknęła głośnym śmiechem, ja zakryłam usta, chociaż wcale się nie śmiałam.
Ron zrobił się równie czerwony, jak jego siostra. Wrzucił swoje książki do kociołka i natarł na Draco, ale Harry i Hermiona złapali go w porę za marynarkę.

— Ron! — rozległ się głos mężczyzny, zapewne jego ojca, który teraz przedzierał się ku nam z dwoma starszymi rudymi chłopakami, których znałam ze szkoły, Fred i George oni to sprzedali mi czekoladową żabę, którą podarowałam Harry'emu, gdy ten był w ubiegłym roku szkolnym w szpitalu, a którzy to byli dla mnie życzliwi, mimo że wiedzieli o tym, że jest Ślizgonką.

— Co ty wyrabiasz? Tu można zwariować, wychodzimy.

— No, no, no... Artur Weasley.

Pansy i ja odwróciłyśmy się, słysząc ten głos. Podchodził do nas mężczyzna, wysoki, o jasnych długich włosach, bladej cerze, elegancko ubrany z dostojną miną, z pewnością był to ojciec Dracona, pan Malfoy, który stanął z ręką na ramieniu syna, uśmiechając się identycznie jak on. Wyglądał nienagannie, jednak czułam jak we mnie zapala się znajoma już ostrzegawcza czerwona lampka. Stanowił zagrożenie? Musiałam wziąć to pod uwagę i mieć się na baczności. Ostrożnie ważyć każde słowo, nim wypuści moje usta. Poczułam się dziwnie zagrożona, ale starałam się stłumić to przeczucie.

Teraz to oni, dorośli mężczyźni zaczęli słowną przepychankę, zupełnie jak chwilę temu ich synowie. Wymiana zdań przybierała dość niebezpieczny obrót, gdy w końcu pan Weasley rzucił się na pana Malfoya, popychając go na półkę z książkami, które zwaliły się wszystkim na głowy, Fred i George dopingowali ojca, a pulchna kobieta odciągała jednego z nich, ojca chłopaków, zrozumiałam, że to jego żona i matka rudych dzieciaków. Przez morze zwalonych książek kroczył ku nam Hagrid. W jednej chwili rozdzielił pana Weasleya i pana Malfoya. Pan Weasley miał rozciętą wargę, a pan Malfoy miał podbite oko. Ojciec Draco wyrwał się z uścisku Hagrida, skinął na syna i obaj opuścili księgarnię, a my ruszyłyśmy za nimi. Odwróciłam się, chcąc coś powiedzieć, jednak zabrakło mi słów, nie wiedziałam właściwie jak zareagować, więc czując na sobie wzrok całej rodziny Wesleyów oraz Harry'ego i Hermiony, szybko odwróciłam się i wybiegłam. Przy wyjściu z księgarni pan Malfoy machnął różdżką, a siniak zniknął, znów wyglądał nienagannie.

— Nieźle mu dołożyłeś tato — powiedział Draco.

— Och, to nic, niepotrzebnie dałem się sprowokować temu... Człowiekowi... Draco, może przedstawisz mnie swoim koleżankom?

— O tak, to Pansy Parkinson, a to Cassandra Clarke.

— Bardzo mi miło panie Malfoy — wystrzeliła Pansy — Draco wiele o panu opowiadał.

— Tak? Ciekawe — odpowiedział, nie zaszczycając jej zbyt długim spojrzeniem za to zerknął z ukosa na syna.

— Clarke, nie kojarzę pani rodziców — zwrócił się do mnie.

— Och, proszę wybaczyć panie Malfoy, tak właściwie, co do nazwiska... nie jest ono do końca moje.

— Co masz na myśli? — dopytał jawnie zaintrygowany, poświęcając mi całą swoją uwagę i niemal przewiercając mnie spojrzeniem.

— Zostałam adoptowana, gdy miałam około roku, nie znam moich biologicznych rodziców, wiem, że matka nie żyje, niestety, o ojcu nic nie wiem, ale dyrektor zapewnił mnie, że oboje byli czarodziejami czystej krwi.

Lucjusz Malfoy najwyraźniej był zdziwiony moją otwartością i spokojnym, lecz pewnym siebie tonem.

— To fascynujące, a zarazem trudne, nie znać swojego pochodzenia, swoich korzeni. Pewnie to niełatwe żyć wśród mugoli i nagle dowiedzieć się o istnieniu magii i swojej tożsamości.

— Zgadza się, jednak teraz mam cel. Chcę poznać prawdę o sobie i swoich biologicznych rodzicach, mam nadzieję, że nie okażą się totalnym rozczarowaniem.

— Och, skoro jesteś w Slytherinie i jesteś czarownicą czystej krwi, to zapewne się nie rozczarujesz, przykro mi z powodu Twojej matki, być może ją znałem.

— Niestety, nie wiem, kim była, ale to bardzo możliwe, uczęszczała do szkoły w tym samym czasie, co rodzice Pansy i...

— i ja... wtrącił Lucjusz — więc zapewne ich znałem — cóż, miło się rozmawiało, lecz pora na nas, mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy panno Cassandro. — powiedział, po czym skinął nieznacznie głową.

— Ja również sir.

— Panno Parkinson — powtórnie skinął lekko głowę i oddalił się, a Draco machnął nam na do widzenia.

— Dziwny facet ten ojciec Draco co nie? — Odezwała się Pansy gapiąc się jak odchodzą.

— Czy ja wiem, wydawał się bardzo uprzejmy i widać, że ma klasę.

— Ta... Mówisz tak, bo ciągle gadał z Tobą, a mnie totalnie zlekceważył.

Co racja to racja pomyślałam, jednak nie przyznałam tego na głos.

— Chodź, moi rodzice już czekają, wracamy do Dziurawego Kotła i do domu.

Podreptałam za przyjaciółką, na myśl o powrocie do domu Pansy ponownie za pomocą kominka, robiło mi się cieplej na sercu, polubiłam to. Jeszcze, tylko żeby móc samej oczyszczać się z sadzy.
Dni w domu Pansy były dniami pełnymi śmiechu i radości, miałyśmy masę wspólnych tematów, od szkoły, poprzez ciuchy, kapele muzyczne aż po Quidditch i oczywiście chłopaków, jednego z pierwszych wieczorów, Pansy wyznała w końcu szczerze, że podoba jej się Blaise Zabini, ale zanim to zrobiła, ostrzegła mnie, że jeśli się wygadam, ta zmieni mnie w czajnik na herbatę. Oczywiście, wiedziałam, że nie spełniłaby swojej groźby, nie miała tak dobrze opanowanej transmutacji, a co dopiero ludzkiej, ale nie planowałam nikomu nic mówić, bo ja również miałam pewnego chłopaka na oku, jednak na tę chwilę nie chciałam nic zdradzać, powiedziałam, że na głowie mam teraz zbyt wiele by oglądać się za facetami. Teraz chce dowiedzieć się kolejnych informacji o swoich rodzicach, chce polepszyć oceny i podciągnąć się z eliksirów, ponieważ coś czuje, że profesor Snape już nie może się doczekać kolejnych lekcji i okazji do upokarzania mnie i Pottera.

— Słuchaj — może nie będzie tak źle, moja mama była całkiem niezła w eliksirach, może jeśli ją poprosisz, mogłaby Ci pomóc przerobić dwa, trzy tematy do przodu, zanim będziemy w szkole, będziesz miała okazję zaimponować Snape'owi a on może w końcu da Ci spokój.

— Czy ja wiem. Nie sądzę, by to pomogło, ale spróbować można.

— Pewnie, idź do niej teraz, właśnie przegląda Proroka Codziennego, więc nie ma zapewne już nic do zrobienia na dziś.

— Ok.

Wyszłam z pokoju Pansy i poszłam do salonu, gdzie pani Parkinson faktycznie przeglądała gazetę, podeszłam do niej i spytałam.

— Pani Parkinson, mogę zająć chwilkę?

— Oczywiście Cassie. — Podniosła wzrok ponad czasopismo i odłożyła je na kolana.

— Słyszałam od Pansy, że jest pani wybitna z eliksirów.

— Cóż, wybitna to może za wiele powiedziane, ale tak, nie są one dla mnie problematyczne.

— Wspaniale, czy mogłabym mieć wobec tego do Pani prośbę?

— Tak?

— Otóż, nie wiem, dlaczego, ale profesor Snape, on, cóż, powiedzmy, że nie przepada za mną, a ja chciałabym, by to się zmieniło. Pomyślałyśmy z Pansy, że może mogłaby mi pani pomóc przerobić dwa, trzy materiały do przodu bym mogła zaimponować tym na lekcji?

— Obawiam się Cassandro, że to nie zaimponuje profesorowi Snape'owi. — mówiąc to, odłożyła gazetę na stolik obok i wstała z fotela. — Jemu niewiele jest w stanie zaimponować, a już na pewno nie przemądrzałość i wyniosłość, nie znosi „głupoty" u uczniów. Severus ceni talent, ambicję. Myślę, że mogę wam pomóc, ale nie możecie pokazać, że już to przerabiałyście, musicie wykazać się sprytem, tak by wyglądało, że uważnie słuchacie jego słów, lekcji i uwag co do sporządzania eliksirów — swoją drogą — w tym momencie wzrok powędrował na wejście do salonu — tego właśnie od Ciebie Pansy oczekuję w tym roku szkolnym.

Odwróciłam się, Pansy właśnie wchodziła do salonu.

— Dobrze mamo, przyłożę się bardziej do nauki.

— Świetnie, to jutro po śniadaniu zaczniemy pierwszy rozdział, daj mi swoją książkę, zobaczę, co to będzie.

Pansy podała książkę matce.

— Zobaczmy... ach tak, Eliksir Rozdymający, łatwizna, zapewne to będzie na pierwszych lekcjach, więc kolejnym będzie Wywar Dekompresyjny. To z łatwością mogę wam przedstawić jutro i w najbliższe dni, ale mimo to raz jeszcze proszę, byście się nie zdradziły tym, że już to przerabiałyście i przykładajcie się do kolejnych zajęć. Jeśli będziecie słuchać i notować uważnie każde słowo, z łatwością uwarzycie każdy eliksir, jaki będzie omawiany.

Zgodnie pokiwałyśmy głowami. Bardzo się cieszyłam na dodatkowe lekcje, to okazja, by być, chociaż ciut do przodu, by móc łatwiej i pewniej, chociaż z ukrywaną radością i pewnością siebie zaliczyć pierwsze lekcje ze Snape'em.
Mama Pansy okazała się świetną nauczycielką, doskonale tłumaczyła co, jak i kiedy dodać, ile razy zamieszać i co się stanie, gdy coś przeoczymy lub z czymś przesadzimy. Pochłaniałam każde jej słowo pełna zapału, szacunku i podziwu do tego, jak wszystko to przedstawia bez żadnych książek czy notatek. Już za drugim podejściem bezbłędnie uwarzyłam oba eliksiry, a pani Parkinson była zadowolona z mojego podejścia do nauki. Wzięłam sobie do serca słowa Grace, Pansy jednak uznała, że orłem z eliksirów nigdy nie będzie, więc zbytnie przywiązywanie wagi do tego przedmiotu nie ma sensu.

Tego wieczoru zrobiłyśmy sobie mały maraton filmowy, oczywiście padło na horrory. Obie dzielnie udawałyśmy, że nic nas nie rusza, ale dziwnym trafem Pansy przykryta po sam nos leżała obok mnie na podłodze i naszym prowizorycznym legowisku, które zrobiłyśmy sobie na ten wieczór i co chwile przymykała oczy sądząc, że tego nie widzę; ja zaś miałam tak wilgotne dłonie, że co rusz ocierałam je o koc, ciesząc się, że siedzę oparta o ścianę i nie widać jak się wzdrygam raz po raz. Po dwóch filmach zmieniłyśmy zdanie i zaczęłyśmy znów plotkować. Pansy włączyła muzykę, jakieś przeboje Fatalnych Jędz, zupełnie ich nie znałam, ale grały całkiem nieźle. Długo rozmawiałyśmy i planowałyśmy co będziemy robić przez kolejne dni w końcu zaczęłyśmy robić przegląd jej szafy i mojego kufra, po czym przebierałyśmy się i udawałyśmy innych uczniów naszej szkoły a ubaw miałyśmy przy tym ogromny. Dopiero o wpół do czwartej padłyśmy wykończone w nie swoich ubraniach i z mocnym makijażem na twarzach.

Ślizgonka z wyboru 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz