Rozdział 8 Obiecuje, że postaram się nad sobą panować.

49 8 0
                                    

Nadszedł poniedziałek a z nim październik i wilgotny ziąb, który szybko wkradł się do zamku. Pani Pomfrey, przełożona skrzydła szpitalnego, miała pełne ręce roboty, bo wśród personelu i uczniów wybuchła prawdziwa epidemia przeziębień. Na szczęście jej pieprzowy eliksir działał natychmiast, choć po jego wypiciu jeszcze przez kilka godzin dymiło się z uszu. Zajęcia były dość nudne, materiał wyjątkowo łatwo zapadał mi w pamięci. Podczas najnudniejszych lekcji błądziłam myślami, postanowiłam, że czas na kolejne informacje, czas na rozmowę z dyrektorem, uznałam, że odwiedzę go w tym miesiącu i to przed świętem duchów. Siedząc w klasie, zapatrzyłam się na padający za szybą deszcz, którego krople bębniły tak głośno, że zdawało się, iż są wielkości pocisków karabinowych. Jezioro wezbrało, grządki kwiatowe zamieniły się w błotniste strumienie, a dynie Hagrida nabrzmiały do wielkości budek na narzędzia ogrodnicze.
Po lekcjach nie chciałam wracać od razu do pokoju wspólnego, było tam za głośno, a ja ostatnio nie czułam się najlepiej, poza tym, po ostatnim treningu starałam się unikać Dracona, co wychodziło mi dość skutecznie. Co prawda, nie chciałam i chyba nie mogłam mieć do niego pretensji, w końcu coś lub ktoś z jego otoczenia musiał mieć na niego taki zły wpływ, jednak ja nie mogłam przecież wypominać mu tego, ani obrażać się z tego powodu... A może i mogłam, ale nie chciałam sobie tym jednak zaprzątać głowy teraz. Teraz starałam się ułożyć sobie w głowie, jak poprowadzić rozmowę z dyrektorem żeby ten skłonny był mi powiedzieć coś więcej, niż początkowo zamierzał. Problem w tym, że nie miałam pojęcia jak to zrobić. Uznałam, że czas posunąć się, do małego, maleńkiego psikusa, ale w tym celu musiałam pogadać z braćmi Rona.
Bliźniaków Wesley znalazłam na drugim piętrze, gdzie właśnie częstowali kogoś żelkami, po których czkawka utrzymuje się przez całą lekcję i ni jak nie da się powiedzieć ani słowa, przez co odpytywanie może ujść płazem.

— Cześć!

— Panna Clarke — powiedzieli chórem.

— Tak, słuchajcie, mam pytanko...

— Coś mi się zdaje George, że mamy potencjalną klientkę.

— Też mi się tak wydaje Fred.

— No tak, a więc... potrzebuję czegoś cóż, dyskretnego, niepozornego, by móc podsłuchiwać czyjeś rozmowy.

— No, no, nieładnie — powiedział Fred.

— Podsłuchiwanie jest bardzo niegrzeczne — dodał George.

— Chłopaki no proszę, to tylko zwykłe rozmowy innych, konkretnych, Ślizgonów, chyba nieźle mnie obgadują, a udają przyjaciół, a wolałabym mieć pewność, że się nie mylę, no zrozumcie mnie. — Wiedziałam, że nie mogę powiedzieć prawdy, wtedy na pewno nie pomogliby mi, w końcu chciałam podsłuchiwać samego dyrektora.

— No cóż, chodzi o Ślizgonów, z nimi wszystko jest możliwe.

— Fred!

— Och tak, przepraszam.

— Nic się nie stało. No to jak da się coś wykombinować?

— Pewnie, ale to będzie kosztować dwanaście sykli.

— Jasne, nie ma problemu. A na, kiedy to możecie mieć?

— Cóż, pomyślmy, za dwa dni? Pasuje?

— Idealnie.

Ruszyłam w przeciwną stronę szczęśliwa, że udało mi się załatwić sprawę, wiedziałam, że dzięki temu może dowiem się czegoś więcej. Obiecałam sobie, że będę słuchać tylko kwestii dotyczących mnie samej, nic więcej, a okazji do podłożenia przedmiotu będzie kilka, albo podczas rozmowy u dyrektora, albo w sali gdzie spotykam się z Tonks. Tam po każdym spotkaniu, dyrektor zjawiał się na pogawędkę z Dorą, co jak się sama ostatnio przekonałam, może być wystarczającym źródłem informacji.
Kolejny dzień. Zajęcia, przerwy, posiłki, zdecydowałam się, że dziś poproszę o rozmowę dyrektora, niech wyznaczy termin, byle w tym miesiącu, dłużej nie chcę już czekać. Zaraz po śniadaniu, gdy większość opuściła salę i dyrektor również zbierał się do wyjścia, postanowiłam działać.

— Dzień dobry panie dyrektorze.

— Och, dzień dobry Cassandro, wyjątkowo paskudny dzień dziś mamy, prawda? Zimno, mokro, bardzo nieprzyjemnie.

Dyrektor przyspieszył kroku.

— Tak, to prawda, paskudna pogoda.

Nie dawałam za wygraną, musiałam stawiać szybkie kroki, by nadążyć, jeszcze trochę i musiałabym truchtać, jednak to mnie nie zniechęciło.

— Panie dyrektorze, chciałabym z panem porozmawiać, czy w najbliższym czasie znalazłby pan dla mnie trochę czasu?

Dyrektor stanął.

— Ach tak, oczywiście, może w piątek, nie... Nie w piątek... w sobotę, tak w sobotę po Twoich zajęciach z Tonks, co Ty na to?

— Wspaniale, tak, dziękuję.

— Więc do zobaczenia niebawem.

— Do zobaczenia profesorze.

Z zadowolenia aż podskoczyłam, gdy tylko dyrektor odszedł. Reszta dnia ciągła się niemiłosiernie, zajęcia były ciekawe, ale ilość prac domowych załamywała. Wiedziałam, że czeka mnie pracowity wieczór, jednak zanim to nastąpi, postanowiłam powłóczyć się po szkole, jak to miałam ostatnio w zwyczaju. Polubiłam te swoje codzienne spacery, witanie się z postaciami na obrazach, zamienienie kilku zdań o pogodzie czy lekcjach. Wlokąc się opustoszałym korytarzem, natknęłam się na kogoś, kto wyglądał na pogrążonego w równie ponurych myślach, jak ja.

— Cassie?

— Draco... Co Ty tu robisz?

— Właściwie to nie wiem, byłem w pokoju wspólnym, ale jakoś nie miałem ochoty z nimi gadać, mamy tyle zadane a ja nie mogę się na niczym skupić. Zauważyłem, że mnie unikasz, od czasu... no wiesz.

— Tak, znaczy, wiem, o co Ci chodzi, może nie, że Cię unikam, ale potrzebuję więcej samotności. Ostatnio, sporo się dzieje, a Pansy ciągle gada o Zabinim albo o Lockharcie oszaleć można, a ja zupełnie nie mam na to ochoty.

— Tak, wiem coś o tym. Kocham Quidditch, ale mam już dość ciągłego gadania o meczach, zaczynam zawalać szkołę, a to się moim rodzicom zdecydowanie nie spodoba, muszę się bardziej postarać, być najlepszym we wszystkim w końcu jestem Malfoy. — podkreślił sarkastycznie ostatnie słowa i zaśmiał się ponuro.

Wykrzywiłam usta w coś na wzór uśmiechu.

— Idę do biblioteki, pójdziesz ze mną? — zaproponowałam, uznając, że tam nie będziemy mogli rozmawiać, ale spędzimy jednocześnie trochę czasu razem, chociażby po to, by odrobić lekcje.

— Chętnie.

W bibliotece spędziliśmy dwie godziny, zebraliśmy sporo materiałów, opisaliśmy to, co konieczne, wypełniliśmy zadania i został nam tylko do przeczytania opasły rozdział podręcznika do transmutacji, jednak to mogliśmy zrobić już w dormitoriach.
Wyszliśmy z biblioteki, gdy tylko zamknęły się za nami drzwi, Draco chwycił mnie za rękę i delikatnie, lecz stanowczo uścisnął ją, po czym stanął naprzeciwko mnie.

— Cassie, przepraszam za ten wybuch złości na boisku, wiem, że nie lubisz tego różnicowania uczniów na czystokrwistych, półkrwi i... mugolaków, ale ja od zawsze słyszałem w domu obelgi względem mugoli, mugolaków, zdrajców krwi i — w tym momencie puścił moją dłoń i nakreślił w powietrzu, niewidzialny cudzysłów — „SZLAM" — powiedział to słowo dość cicho. — Czasami po prostu, wydaje mi się to oczywiste i naturalne.

Stałam osłupiała, miałam rację. W domu Draco rodzice używają takich określeń, są czystej krwi, to ich dziedzictwo i chluba, są zarozumiali, wyniośli zapewne bardziej niż Draco wobec innych więc zrobił to automatycznie. Bliskość Dracona stała się nagle dość dziwna. Niby nie raz siedzieliśmy obok siebie, przytulaliśmy się czy wygłupialiśmy, ale teraz było inaczej. Był tylko on i ja. Pusty korytarz, cisza a on stał tak blisko i patrzył mi prosto w oczy. Mówił szczerze, spokojnie i z wyraźną skruchą w głosie. Nie mogłam zrobić więc nic innego.

— Jasne Draco, rozumiem, nie przejmuj się tym, to ja powinnam się domyślić, że w domach czarodziei żyje się inaczej, używa się innych słów i w ogóle...

— To prawda, ale to nie upoważnia do bycia dupkiem, zwłaszcza jeśli to rani kogoś, kogo się bardzo lubi. — Blondyn uśmiechnął się szeroko.

Odwzajemniłam uśmiech.

— Wiesz, ta Granger tak strasznie czasami mi działa na nerwy, że nie panuję nad sobą, ale nigdy nie chciałbym, byś czuła się przez to niekomfortowo, dlatego obiecuje, że postaram się nad sobą panować ze względu na Ciebie.

— Draco, nie musisz tego dla mnie robić...

— Wiem, ale chcę.

Oboje wymieniliśmy uśmiechy i poszliśmy schodami w dół. Był już wieczór i trzeba było wracać do swoich dormitoriów.

— No jesteś! Już miałam iść Cię szukać, ale tak tu się z Blaisem zagadaliśmy, że nawet nie wiem, kiedy ten czas uciekł...

— Jestem, nie musisz mnie już szukać Pansy.

— Ok, to idziemy spać?

— Jasne.

— To do jutra chłopaki Pansy puściła oczko w kierunku Zabiniego, a ten uśmiechnął się, pokazując białe jak śnieg zęby.

— Dobranoc — powiedział Draco.

— Dobranoc — odpowiedziałam, czując się jeszcze dziwniej niż przedtem.

Ślizgonka z wyboru 2Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz