𝕽𝖔𝖟𝖉𝖟𝖎𝖆𝖑 1.

11 0 0
                                    

𝒜zriel zmierzał niepewnym krokiem wzdłuż długich korytarzy, rozmyślając po drodze o dziwnie realistycznym śnie, który go nawiedził ubiegłej nocy. Co prawda mówiono mu o tym podczas szkolnych zajęć, zwłaszcza tych z magii i jej historii, ale nigdy by się nie spodziewał, że to właśnie on zostanie wybrany na kogoś, kto zasługuje na wywalczenie sobie Lepszego Losu.

 Przez chwile na myśl mu przyszło, że to jakiś nieśmieszny żart jego kolegów z klasy, jednak ten pomysł szybko rozwiał fakt, że nigdzie nie było nikogo. Dormitorium, kuchnia, sale lekcyjne czy korytarze, którymi właśnie szedł. Ani jednej żywej duszy. W dodatku cała szkoła wydawała się być inna, niż ta, w której zasypiał jeszcze wczoraj. Wszędzie walało się pełno kurzu, a za oknami nie widniało praktycznie nic więcej, prócz nieba i czegoś na kształt słońca, podczas gdy w "normalnej" szkole można było ujrzeć tam malownicze krajobrazy.

 We śnie dziwna, przypominająca ni to kota, ni to błazna, istota kazała mu stawić się przy wejściu do wieży zegarowej.

 Tak też uczynił.

 Ulżyło mu nieco, kiedy na miejscu spotkał innych uczniów szkoły. Niektórych kojarzył z korytarzy, chociaż nie za dobrze, w końcu chodzi tu dopiero pierwszy rok. Jedną z osób, które znał nieco lepiej była brunetka, której włosy były spięte w dwa luźne kucyki. Kojarzył jej twarz z kilku apeli i konkursów, w których często brała udział, ale nigdy z nią nie rozmawiał. Nie był pewien, ale chyba miała na imię Clara.

Obok Clary stało jeszcze trzech chłopaków. Kojarzył tylko jednego z nich, Melvina. Chodzą razem do klasy, ale rzadko ze sobą gadają. Jedyne co Azriel o nim wie to to, że lubi grać w szachy... i że jest niewidomy. Po chwili dopiero zakwestionował w głowie czemu ktoś niepełnosprawny bierze udział w takim wydarzeniu. Z drugiej strony można było łatwo się wywinąć od losowania za pomocą zaklęcia, więc czemu Melvin tego nie zrobił?

 Reszty chłopaków nie znał, chociaż mógłby poprzysiąc, że jeden z nich chodzi do trzeciej klasy. Z wyglądu wydawał się najstarszy i był najwyższy spośród wszystkich tutaj zgromadzonych. Drugi nosił opaskę i stał dziwnie obok Clary. Azriel podejrzewał, że mogą razem chodzić do tej samej klasy.

 Azriel na szybko przeliczył wszystkich w pomieszczeniu chcąc sprawdzić ile osób jeszcze brakuje. Zauważył, że naliczył, razem z samym sobą, sześć osób. Zdziwił się lekko bo wydawało mu się, że jest ich piątka. Rozejrzał się kolejny raz po wszystkich zebranych i dopiero wtedy zauważył, że wśród nich była jeszcze jedna osoba, która stała zgarbiona, lekko schowana za schodami. Azriel zastanawiał się czy gdyby osoba ta się wyprostowała, to czy by przerosła najwyższego chłopaka. No i jeszcze kto to jest. Nie był nawet pewien co do płci. Ciekawe czy ktoś z tutaj zgromadzonych kojarzył kim jest owa tajemnicza osoba.

 Jego rozważania przerwało przyjacielskie szturchnięcie w ramie.

- O, Azriel! I jeszcze Melvin się znajdzie! Dobrze widzieć kilka znajomych twarzy.

 Azriel wzdrygnął się nieco i spojrzał w stronę potencjalnego siódmego zawodnika. Była to kolejna osoba, którą kojarzył ze swojej klasy. O ile się nie mylił, miała na imię Ciel. O niej wiedział mniej więcej tyle samo, ile o Melvinie, jak nie mniej. Teraz trochę pluł sobie w brodę za to, że tak zaniedbał znajomości w klasie. Z drugiej strony jakoś nie potrafił nigdy zebrać w sobie wystarczająco odwagi, by zacząć rozmowę...

- Raz... dwa... trzy... - Ciel zaczęła odliczać kolejnych zawodników na głos. - Razem ze mną siedmiu, a to znaczy, że-

 Nie dokończyła swojej wypowiedzi, ponieważ ktoś jej ją przerwał. Rozległy się kroki i głos znajomy dla każdego tutaj zgromadzonego.

- A to znaczy tyle, że już wszyscy przyszli. - Powiedział Edgar schodząc powoli po zakręconych schodach prowadzących na szczyt wieży zegarowej.

 Każdy z młodych adeptów magii zwrócił się w stronę dyrektora swojej szkoły. Niektórzy stali w bezruchu, inni, na przykład Azriel, lekko się pokłonili.

- Spokojnie, nie musicie mi się kłaniać. - Dyrektor upomniał się poprawiając odruchowo okulary. - Nie tutaj, nie w tych okolicznościach. Zapewne wiecie, czemu tu jesteście, prawda?

 Nikt się nie odezwał

 - Milczenie uznam za potwierdzenie. Wracając. Znajdujecie się właśnie na początku Wojny o Lepszy Los, zaraz pójdziecie po pieczęcie demonów, które będą was wspierać w walce. Na początku pozwólcie mi tylko wyjaśnić zasady, w woli ścisłości. - Dyrektor rozwinął zwinięty w rulon stary pergamin i zaczął z niego odczytywać.

1. Każdy z adeptów ma prawo do posiadania swojego demona na czas trwania wojny
2. Każdy z adeptów ma prawo do korzystania ze swojej mocy magicznej bez ograniczeń
3. Adept odpada z wojny w wyniku śmierci swojej, lub demona
4. W przypadku drugiej wersji z podpunktu 3., uczestnik dalej ma prawo ingerować w losy Wojny, jednak nie może już liczyć na otrzymanie życzenia
5. Ten, który wytrwa jako ostatni, jest uprawniony do wypowiedzenia Życzenia Lepszego Losu, które nie posiada żadnych ograniczeń

 Wszyscy wsłuchiwali się w słowa dyrektora tak, jakby wypowiadał co najmniej jakieś pradawne zaklęcie mogące na nowo kreować rzeczywistość. A może tak było? W końcu jak inaczej określić zasady wydarzenia będące być albo nie być wszystkich tutaj zgromadzonych?

 Edgar zwinął pergamin w rulonik i odrzucił go, a ten po prostu zniknął. Mężczyzna już całkowicie zszedł ze schodów i stanął obok pierwszego stopnia. 

- Na szczycie tej wieży znajdują się wszystkie pieczęcie, jakie udało nam się zebrać na przestrzeni lat. Są wyryte często na niepozornych przedmiotach i każda z nich przyzywa innego demona, wybierajcie mądrze. - Gestem ręki Edgar zachęcił uczestników do wejścia po schodach. Nie musiał długo czekać żeby pierwszy z siedmiu zaczął wchodzić.

 Najpierw wspiął się chłopak z przepaską na głowie, za nim Clara, potem Melvin, wysoki uczeń, Ciel, zgarbiona osoba, a na końcu, sam Azriel.

 To co cała siódemka znalazła na górze przerosło ich najśmielsze oczekiwania.

BETTER FATE [w trakcie]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz