Stare Miasto Warszawy tamtego dnia było skąpane w deszczu. Gdziekolwiek byś się nie ruszył, tam stąpałbyś w kałużach, starając oprzeć się silnemu wiatrowi. Dlatego właśnie byłem wtedy w małej kawiarni, zamiast tak jak zawsze stać na ulicy i palić papierosa. Niestety w lokalu był zakaz palenia, dlatego nie mogłem oddać się moim ulubionym używkom i czekać na umówioną osobę.
Zazwyczaj w takich miejscach spotykałem się nieznanymi lub mało znanymi mi ludźmi, z którymi dzielił mnie interes lub jakaś sprawa. Często byli to przemytnicy broni i dilerzy lub słodcy chłopcy i dziewczęta, z którymi planowałem iść do łóżka.
Jednak teraz miałem się spotkać z kimś, kogo wolałbym nigdy więcej nie widzieć.
Miałem spotkać się z Marcinem Kowalewskim.
Marcin różnił się od większości ludzi aktywnie udzielających się w przysłowiowych ,,podziemiach" – świecie przestępców. Był 21–letnim chłopakiem, dziwnie otwartym na innych. Często zachowywał się jak dziecko, które nie wie, że jakaś czynność może wywołać u innych ból. Był niczym normalny człowiek z tym wyjątkiem, że nie znał słowa ,,empatia". W dodatku był moim byłym współpracownikiem i to on był jednym z tych, którzy wygryźli mnie z mojego stanowiska szefa gangu.
Szef gangu
Prychnąłem pod nosem. To sformułowanie brzmi żałośnie i poniżająco dla kogoś takiego, jak ja.
Spojrzałem na zegar wiszący na ścianie kawiarni, który wskazywał 17.45. Kowalewski spóźniał się dobre 15 minut. Zastanawiałem się, czy to dobry moment, by opuścić to okropne miejsce.
Tak, okropne. Tamta kawiarnia wyglądała okropnie. Na ciemnoturkusowych ścianach było zbyt wiele detali i ozdób, by to opisywać. Pracownicy byli ubrani w niebieskie fartuchy z nadrukiem uśmiechniętego pieguska, podłoga była zrobiona z kompletnie niepasujących różowych kafelek, a stoliki, krzesła, lada sklepowa i inne typowo sklepowe meble były białe. Wyobraźcie sobie typową kawiarnie, po czym przemalujcie ją na biały i niebieski oraz dodajcie pierdyliat ozdób z motywem słodyczy i zobaczycie miejsce gdzie się znajdowałem.
To oczywiste, że chciałem się jak najszybciej stamtąd ulotnić, ale świadomość tego, że Marcin mógł się w każdej chwili pojawić powstrzymywała mnie. Przecież nie chciałem, by zmarnowany czas w tym miejscu poszedł na marne.
Jednak zmarnowany to mało powiedziane, gdyż zaledwie parę minut później do kawiarni weszły dwa psy.
Znaczy się, dwóch policjantów.
Obu mężczyzn podeszło do lady sklepowej, po czym zaczęło rozmawiać ze sprzedawczynią. Niestety nie udało mi się usłyszeć o czym rozmawiali.
Stwierdziłem, że jebać Marcina i chuj mu w dupę za to, że się spóźnia. Nie chciałem ryzykować dla niego swoją wolnością; ci policjanci mogli mnie rozpoznać, gdyż byłem poszukiwany listem gończym.
Wyszedłem z kawiarni nakładając uprzednio kaptur na głowę, bo nadal padało. Wyjąłem komórkę chcąc zadzwonić do Marcina mając nadzieję, że nie zmienił numeru telefonu. Na ulicy prócz mnie nie było żywej duszy, dlatego nie bałem się, że ktoś będzie słyszał naszą rozmowę. Oparłem się o pobliską ścianę kamienicy, po czym zadzwoniłem.
Marcin niemal od razu odebrał połączenie.
– Boris, słuchaj. Wiem, że nie przyszedłem na ten rynek, na którym mieliśmy się spotkać – bo myślę, że właśnie w tej sprawie dzwonisz – ale deszcz zalał ulicę i stoję od 20 minut w korku na Senatorskiej – Kowalewski od razu zaczął się usprawiedliwiać, nie dając mi dojść do słowa.

CZYTASZ
Zakamarki Umysłu Borisa Pawulowa || Uprowadzona przez Idoli
Fanfic,,Uprowadzona przez Idoli", czyli trzeci pod względem rozpoznawalności rak na polskim wattpadzie. Opowiadający o historii Emilii - szesnastolatki porwanej na koncercie przez swych idoli, Quebo i Taco. Napisany zapewne dla żartu przez trolla. Jednak...