--
PTAKI MORSKIE PRZELATYWAŁY NA ZEWNĄTRZ nad stocznią obok domu Marion Swift. Jamajska wioska poruszała się o świcie; handlarze ryb rozstawili swoje stragany na nabrzeżu, a dokerzy zaczęli ładować zaopatrzenie na odpływające statki. Kilka godzin później słońce wzniosło się już ponad horyzont i mola tętniły życiem. Okno posiadłości było uchylone, nie oszczędzając nikogo w środku przed słonym ciepłem Port Royal.
Złote światło igrało na obrusie, odbijając się od zębów jej widelca i błyszcząc w oczach Marion. Zapanowała w niej poranna błogość. Skończyła smarować masłem swój tost śniadaniowy, a potem zaczęła smarować go marmoladą. Jedna z pokojówek nalała parującej herbaty do jej filiżanki.
Dwór, zbudowany na trawiastym wzgórzu, z którego roztaczał się widok na miejski port, był zazwyczaj cichy o tej porze rano. Była tam tylko Marion i brzęki srebrnych sztućców o porcelanowe talerze. Lady Taylor – bogata i starsza wdowa – nigdy nie budziła się wcześniej niż w południe, chyba że była okazja, która wymagała jej obecności. Przykładowo okazja taka jak ceremonia awansu kapitana Norringtona.
Więc Lady Taylor dołączyła do Marion tego ranka przy stole i popijała ziołowy napar, podczas gdy Finn, kucharz, smażył jej jeden ze swoich cenionych omletów. Zbliżając się do swoich sześćdziesiątych trzecich urodzin, z włosami czarnymi jak onyks i poprzetykanymi pasmami siwizny, Lady Taylor była najbliższą osobą, która mogłaby zastąpić Marion matkę. Chociaż często bywała... surowa, Lady Taylor miała złote serce, co zostało udowodnione, kiedy zgłosiła się na ochotnika do adopcji Marion, gdy miała siedem lat.
Marion została wychowana, by praktykować zasady etykiety w społeczeństwie wysokiej klasy, w której żyła. Nauczono ją pisać zgrabną ręką, mówić z opanowaniem i czytać wystarczająco dużo by miała odpowiednią dykcje do zabawiania gości w posiadłości. To ostatnie sprawiało jej największą przyjemność. W ponurych godzinach kiedy burze wstrząsały wodami, Marion prosiła o przysłanie Earl Grey do jej sypialni, gdzie pożerała strony nowej książki. Kiedy lato przynosiło fale upałów i bezchmurne niebo, szła na spacer do stoczni i czytała na molo, a jej stopy zanurzały się w morzu.
Finn wrócił z półmiskiem Lady Taylor, uśmiechając się nieśmiało do Marion, zanim zniknął z powrotem w kuchni. Zawsze aprobowała młodego mistrza kuchni. Byli mniej więcej w tym samym wieku i spędzali razem wiele czasu z młodości, bawiąc się w ogrodzie, budując zamki z piasku na plaży i robiąc psikusy pozostałym pracownikom. Jednakże, kiedy Finn doszedł do swoich piętnastych urodzin i musiał wkroczyć i przejąć obowiązki swojego zmarłego ojca, było to nadwyrężone w ich stosunkach. Podczas gdy Marion wolała nie zbaczać z ich zwyczajnych zwyczajów, Finn traktował swoją pozycję poważnie i nie chciał być przyłapany na nieformalnej relacji z córką swojej szefowej. Odtąd zachowywali się odpowiednio przez ich pozycję społeczną. Szkoda, że ich przyjaźń została tak łatwo odrzucona na bok, ale Marion nauczyła się że status jest wszystkim w dzisiejszych czasach i trzeba go utrzymywać z
dyskrecją.Lady Taylor spojrzała na Marion spod rzadkich rzęs. Jej usta były pomalowane na czerwono na nadchodzącą ceremonię, a czarny pieprzyk został narysowany na prawo od łuku kupidyna. Jej włosy były ułożone w kok, pozostawiając kilka kosmyków do przykrycia jej twarzy.
— O czym myślisz, moja droga?
Marion westchnęła, a jej szkliste rysy rozpłynęły się. — Nic, proszę pani. — Lady Taylor nigdy nie zgadzała się z przyjaźnią Finna i Marion, z powodu ich różnicy klasowej. Trudno jej było nie przypomnieć starszej kobiecie, że sama Marion pochodziła tylko z małej rodziny kupieckiej. — Ja tylko zastanawiam się, czy morze jest tak ciepłe jak się dzisiaj wydaje. Czy przejmiecie się, jeśli po ceremonii zniknę w stoczniach?
CZYTASZ
𝐃𝐀𝐑𝐊 𝐀𝐒 𝐓𝐇𝐄 𝐎𝐂𝐄𝐀𝐍 - jack sparrow
Hayran KurguOsierocona przez huragan Marion Swift dorastała pod troskliwym skrzydłem Lady Taylor w Port Royal. Prymitywna i przyzwoita, nikt by nie pomyślał że taka dziewczyna mogłaby kiedykolwiek zadawać się z piratem. Nawet ona sama. Jednak za skromną fasadą...