Rozdział VIII

596 26 7
                                    


Z wlepionym wzrokiem w koktajl całkowicie zapomniałam o stojącym obok Jordanie, więc gdy usłyszałam ponownie jego głos powtarzający moje imię, szybko oprzytomniałam, odwracając się.

– Bardzo przepraszam za tą koszulę – Zgaduję, że nawet nie wiedział, jak było mi głupio. – Pozwól, że ci ją wypiorę.

– Nie trzeba – odparł zakłopotany.

– No daj spokój, przecież dobrze wiem, że pranie czy porządki to twój największy koszmar – próbowałam go jakoś przekonać.

– Tu mnie masz Kiki – zaśmiał się. – Chyba wygrałaś.

Uśmiech diametralnie zniknął z mojej twarzy, gdy poczułam wibrujący telefon w kieszeni. Zacisnęłam zęby, biorąc wdech. Miałam tego dość. Nie miałam ochoty wracać od razu do domu, szczególnie po tej rozmowie z mamą. Tego było już za wiele jak dla mnie.

– Niech chociaż raz się o mnie pomartwi – pomyślałam, wyłączając telefon.

– W takim razie zapraszam znowu do auta.

Wróciliśmy za sklep, gdzie Jordan zaparkował. Bell wciąż spała i nie zapowiadało się, żeby wstała w najbliższym czasie – Widząc jej zsuwającą się twarz po szybie, kąciki moich ust się podniosły. Jordan otworzył mi drzwi, po czym zdjął zabrudzoną koszulkę.

– Chyba nie będzie ci to przeszkadzać? – zapytał, wsiadając. – Trochę za kleisty się stałem – zaśmiał się, ukazując biały uśmiech.

– Nie – Tylko tyle byłam w stanie odpowiedzieć, czując wielki rumieniec pojawiający się na moich policzkach. Oczywiście w porównaniu z nocą siedzenie bez koszulki w aucie to nic takiego, jednak szybki rzut oka po jego muskulaturze przypomniał mi, jak twarde miał mięśnie, gdy go wczoraj obmacałam w tańcu.

Pojechaliśmy do domu bliźniaków, który nie raz zapierał mi dech w piersiach. Trzypiętrowy budynek z balkonem tak wielkim, że można było skakać z niego do basenu zajmującego prawie cały boczny ogród, nie raz wywoływał u mnie zachwyt. Zazwyczaj myślałam, że ogród jest nudny, no bo co może się tam znajdować drzewa? Więcej drzew? Jednak po pierwszej wizycie u Bell i Jordana zmieniłam zdanie. Ostatnim razem jak pływałyśmy w basenie, ich tata Michael grał sobie w golfa, nieumiejętnie wbijając piłeczkę do wody. Nawet chciał nauczyć mnie grać, ale widząc jak macha kijem wokół siebie, zawsze odmawiałam w obawie o przemieszczenie wątroby w górę płuc, w razie, gdyby mnie uderzył.

– Dzień dobry Państwu – przywitałam się z wysokim mężczyzną o kasztanowych włosach siedzącym w ogrodzie wraz z żoną Veronicą.

– Kayla miło znowu cię widzieć – odezwał się ze znanym mi już włoskim akcentem, popijając kawę.

– Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Mamy nadzieję, że impreza się udała – powiedziała mama Bell, lekko zaczesując długie, brąz włosy za ucho.

– Było naprawdę wspaniale. Bell świetnie wszystko przyszykowała.

– A teraz jak widzicie, odleciała – wtrącił się Jordan, przechodząc obok mnie, mając na plecach śpiącą siostrę.

– A tobie co się stało? – Jego mama aż podskoczyła, widząc, że po raz kolejny wraca bez koszulki.

– Widzę, że impreza była niezła – zaśmiał się jej mąż, biorąc kolejny łyk.

– Każdy imprezował na swój sposób – odparł, mrugając do mnie, na co od razu spaliłam się ze wstydu.

Poszłam za nim, kierując się marmurowymi schodami na piętro, gdzie obydwoje z Bell mieli pokoje. Biały korytarz z nowoczesnymi obrazami na ścianach oraz delikatne wzory na zasłonach na oknie dodawały charakteru całemu pomieszczeniu.

Now or Never | 16+| ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz