XIII

24 2 0
                                    

Poczułam chłód na całym ciele. Woda otaczała mnie dookoła. Nawet nie wiedziałam ile w niej spędziłam. Czas się zatrzymał. Przez chwilę nie czułam nic, jakby uchodziło ze mnie życie. Gdy runęliśmy do wody, przez uderzenie puściłam rękę Killiana i próbowałam machać rękami, by wydostać się na powierzchnię. Prąd nie był silny, jednak musiałam złapać się jednej z gałęzi, która pięła się w poprzek rzeki. Wyplułam wodę z płuc, łapiąc z trudem oddech. Wciągałam powietrze, jakby zaraz znowu miałoby mi go zabraknąć. Odwróciłam głowę, jednak po Killianie nie było śladu.

Serce tłukło mi w piersi. Zaczęłam żałować wszystkiego co mu powiedziałam. Może był dupkiem, jednak nie zasłużył na nic złego. To była moja wina. Gdybym nie zaczęła na niego krzyczeć, stwór by nas nie usłyszał i spokojnie wrócilibyśmy do statku, by przemyśleć inną drogę. Zaklęłam w myślach i próbowałam podciągnąć się na gałęzi, jednak była zbyt śliska.

- Podaj rękę, Lisico! - usłyszałam krzyk Killiana i uniosłam głowę. Stał na gałęzi, której się trzymałam i wyciągał do mnie dłoń.

Odetchnęłam z ulgą i poczułam jak ucisk w brzuchu się rozluźnia. Był cały.

Wyciągnęłam do niego rękę, a on chwycił mnie mocno i podciągnął do góry, kładąc drugą dłoń na mojej talii. Poprowadził mnie do ziemi, cały czas asekurując.

Kiedy już poczułam suchy grunt pod nogami, usiadłam na piachu, ciężko oddychając. Killian zajął miejsce obok mnie. Przez chwilę nie odzywaliśmy się do siebie, patrząc to na rzekę, to na górę, z której skoczyliśmy. Naprawdę cud, że żyjemy - pomyślałam.

W końcu Killian oderwał wzrok od krajobrazu i spojrzał na mnie, a ja mu zawtórowałam.

- Przepraszam - odezwał się cicho. - Gdybym nie powiedział wczoraj o parę słów za dużo, nie poszłabyś sama do lasu.

Pokręciłam głową.

- Nie. To moja wina. - zaprotestowałam. - Nawet jeśli mnie wkurzyłeś, nie powinnam była iść sama. Po prostu czasami działam za bardzo pod wpływem emocji i potem żałuję. Gdybym się nie zaczęła wydzierać, bylibyśmy bezpieczni na statku. A tak teraz tkwimy tu bez wyjścia.

- Ale żyjemy. Wiesz, nie każdy przeżyłby upadek z tej wysokości - uśmiechnął się półgębkiem.

- Co nam po tym, skoro jeśli nie wyjdziemy to i tak umrzemy.

- Rozejrzyjmy się, może jest tu gdzieś jakieś wyjście.

Wstał i otrzepał mokre spodnie z piachu. Podążyłam za nim i rozejrzałam się dookoła. Wszędzie otaczała nas twarda skała, nie było nawet żadnych wklęśnięć, dzięki którym moglibyśmy się wspiąć. Co prawda w paru miejscach wyrastały pnącza, jednak wyglądały na tak kruche, że nie utrzymałyby nawet myszy. Co jakiś czas kamienie osuwały się i spadały na piasek lub do wody, przez co musieliśmy uważać na głowy.

Poczułam narastający głód i pragnienie. To drugie mogłam zaspokoić, więc ukucnęłam i nabrałam wody na ręce. Upiłam trochę i zauważyłam coś dryfującego na powierzchni. Weszłam po kostki do rzeki i sięgnęłam po plecak, który zgubiłam przy nagłym uderzeniu w taflę wody.

- Killian, znalazłam swoją torbę - zaczęłam w niej grzebać, jednak całe jedzenie, które tam schowałam było tak przemoczone, że rozpadało się przy lekkim ucisku. Kto by się tego spodziewał, Marina?

- Ja mam nasze miecze - podał mi moją własność. Odetchnęłam z ulgą, gdyż byłam bardzo przywiązana do swojej broni.

Wyciągnęłam kompas Killiana i wyszłam z wody. Grajek sięgnął po niego i otworzył wieczko.

Złoty EnigmatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz