XII

21 3 0
                                        

Przez całą noc kręciłam się z boku na bok. Nie mogłam zasnąć przez świadomość tego, że Killian leżał obok mnie. Czułam na swojej skórze jego zapach mimo, iż zajmował miejsce na drugim końcu łóżka, odwrócony do ściany. Mięśnie na jego plecach były rozluźnione, kiedy oddychał płynnie i głęboko. Gdy spał, nie przypominał takiego pacana, jakim jest.

Naprawdę myślał, że będę jak te wszystkie naiwne kobiety, które wywijają przed nim spódnicami, mający nadzieję, że weźmie je do swojego łoża? Ależ ma tupet! Niezmiernie kusiło mnie, by pozbawić go paru zębów.

Słońce już wznosiło się znad horyzontu, a jego promienie padały przez witrażowe okno do kajuty. Nie miałam ochoty na to, by Killian dalej mi towarzyszył, dlatego wstałam z łóżka, chwyciłam mój miecz, wrzuciłam do torby najpotrzebniejsze rzeczy i wyszłam na pokład.

Na brzegu nie było żywej duszy. A jedyne co było słychać to obijanie fal o skały i szum wiatru, który kołysał wysokie drzewa. Las wyglądał na nieskończenie wielki. Przeszedł mnie dreszcz. Nie wiedziałam co tam czeka.

Przez myśl mi przeszło, by poczekać na Killiana, jednak szybko się otrząsnęłam i zeszłam na ląd. Zabrałam ze sobą jego kompas, więc gdybym zabłądziła, będę mogła go użyć, by znaleźć drogę powrotną.

Spojrzałam na las przed sobą. Był tak gęsty, że nawet słońce nie docierało w jego głąb. Grube liany zwisały z gałęzi, a wysokie krzewy obrastały każde drzewo. Konary były grubości kadłubu naszego statku, a stojąc przy nich, czułam, jakbym zmalała o paręset cali. Korzenie, które pokrywał mech, wyrastały nad ziemią i tworzyły wielkie łuki, wysokie na kilkanaście stóp.

Wyjęłam miecz i uniosłam przed siebie. Czułam narastający niepokój oraz dreszcze rozchodzące się po całym ciele, niczym ogrom pająków. Ten las wyglądał jakby został stworzony dla olbrzymów, a ja byłam w nim zaledwie owadem.

To był zły pomysł. Nie powinnam tu wchodzić. Jednak chciałam udowodnić sobie, że to wszystko było tylko i wyłącznie moją wyobraźnią. Nie ma olbrzymów. Nie ma żadnych innych prastarych bestii. One nie istnieją.

Powtarzałam w myślach tę regułkę i szłam dalej w las. Wyszłam na zalesioną polanę. Jednak drzewa były tak rozgałęzione, że i tak przysłaniały słońce. Poczułam, jak źdźbła trawy łaskoczą mnie w nogi, a przy każdym kroku z murawy wylatywała chmara świetlików.

Uśmiechnęłam się na ten widok. Mimo mroku było tu pięknie. Nigdy nie widziałam takiej roślinności. Świetliki siadały na moich włosach i ubraniach. Miałam wielką ochotę, by położyć się i zostać tu na zawsze. Choć mój język nie pozwalał mi wypowiedzieć tych słów to gdzieś z tyłu głowy pomyślałam, że to miejsce wyglądało magiczne. Było to irracjonalne, jednak czułam słodką woń unoszącą się wokół mnie.

Wtem usłyszałam szelest, a ja z powrotem wróciłam na ziemię. Chwyciłam mocniej rękojeść miecza i skierowałam ostrze w gęstwiny.

- Kto tu jest? - zawołałam, jednak nikt nie odpowiedział. Znów rozległ się pomruk, a wiatr zawiał mocniej.

Wolnym krokiem zbliżyłam się do miejsca, z którego usłyszałam dźwięk. Byłam gotowa do ataku. Machnęłam mieczem, jednak krzaki były puste.

Nagle poczułam rękę przyciśniętą do moich ust. Poczułam jak żółć podchodzi mi do gardła, a serce biło tak szybko, jakby miało zaraz wyrwać się z mojej piersi. Odwróciłam głowę w stronę oprawcy i diametralnie odetchnęłam z ulgą.

Killian zdjął rękę z mojej twarzy i przyłożył palec do ust. Kiwnął głową, by iść za nim co też zrobiłam. Poruszaliśmy się bezszelestnie, co chwilę obserwując wszystko wokół siebie.

Złoty EnigmatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz