CHAPTER X

51 7 12
                                    

Długo zastanawiałam się nad tym, co powiedziała Gwen. Ja i Paul byliśmy znajomymi, sąsiadami, nawet nie przyjaciółmi. Zdarzało nam się razem bawić, gdy byliśmy młodsi, a ostatnimi czasy przecinaliśmy się na imprezach, podczas których zamienialiśmy zwykle kilka słów i każde wracało do swojej grupy. Byłam przekonana, że nie dawałam mu żadnych sygnałów, że jestem zainteresowana jakąkolwiek romantyczną relacją. Nigdy nie przeszło mi przez myśl, że Paul mógłby stać się dla mnie kimś więcej, nie chciałam tego. Marco był w moim typie, nie on. Z tym że co do Marco nie miałam większych złudzeń — jedyne co mogłam ugrać to letni romans, który skończy się w dniu, gdy on opuści Mousehole. Zasadniczo, nawet tego nie mogłam brać za pewnik po tym, jak najpierw mnie pocałował, a na drugi dzień nawet nie podał mi ręki na powitanie. Z niecierpliwością wyczekiwałam następnego spotkania. Liczyłam na jakikolwiek gest, który pomoże mi ustalić, na czym stoję. Paula zostawiłam w spokoju, sugestia Gwen była niedorzeczna.

*

Tak jak się spodziewałam, Ellie była chętna na wspólne wyjście na basen do Marco. Po jej "chorobie" nie było śladu. Miałam wrażenie, że z nas dwóch, to ja byłam bardziej blada na twarzy, gdy weszłyśmy na posesję Richardsów. Włożyłam najlepszy kostium kąpielowy, jaki miałam i zwędziłam mamie markowe okulary przeciwsłoneczne, o których najwyraźniej zapomniała, bo jak dotąd nie założyła ich ani razu. Naprawdę się postarałam, by wyglądać tego dnia jak najlepiej, ale nawet to nie sprawiło, że poczułam się pewna siebie. 

Od razu poszłyśmy na tyły domu, skąd dobiegały głosy chłopaków. Rakim wyszedł nam naprzeciw i czule objął Ellie na powitanie, zanim przywitał się ze mną.

— Gdzie macie Gwen? 

—  Nie musimy z Gwen wszędzie chodzić razem — odpowiedziała szorstko Ellie, po czym złapała go za rękę i pociągnęła w kierunku basenu, a ja ruszyłam za nimi. 

— Hej wszystkim! —  przywitała się radośnie Ellie. 

Marco i Albie byli w basenie, a Dennis i Pierre grali w szachy na leżaku. Dookoła walały się porozwalane puszki po napojach i przemoczone ręczniki, których nikt nie kwapił się rozwiesić do wyschnięcia. Szłam ostrożnie, by nie potknąć się przypadkiem na paczce czipsów albo papierku po batoniku. Marco wyszedł z wody i po drodze zebrał kilka śmieci, które w pośpiechu rzucił do kosza. 

— Cieszę się, że wpadłyście! — przywitał nas, uśmiechnięty od ucha do ucha. — Czego się napijecie? Piwa? Czegoś wybuchowego... znaczy, gazowanego? — poprawił, a Rakim zaczął się śmiać jak opętany. 

Marco dołączył do niego i oboje zaśmiewali się do łez z czegoś, co nawet nie było specjalnie zabawne. Dopiero wtedy zwróciłam uwagę na jego rozszerzone źrenice i rozbiegany wzrok. Wydawał się przesadnie radosny i wyluzowany, w jakiś sztuczny, nienaturalny sposób. 

Wymieniłyśmy z Ellie porozumiewawcze spojrzenia. 

— Palili trawę —  szepnęła do mnie, a ja tylko przytaknęłam. 

— Wezmę sobie piwo — oznajmiłam i ruszyłam do lodówki z napojami. — Ellie, coś dla ciebie? — krzyknęłam, a gdy się obróciłam, Marco stał tuż za mną. 

Odskoczyłam odruchowo. Przez moment patrzeliśmy na siebie w milczeniu, aż w końcu spuściłam wzrok. 

— Dla mnie coś bezalkoholowego, może być piwo imbirowe! — odkrzyknęła Ellie.  

Wybrałam napoje i planowałam wyminąć Marco. Nie chciałam z nim rozmawiać, bo najwyraźniej wszedł w fazę zawieszenia i patrzył na mnie zupełnie mętnym wzrokiem. 

The Adults Are TalkingOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz