24. Ten dzień.

81 5 0
                                    

Obudziłam się rano,a lepiej powiedzieć trudno było mi zasnąć przez ciągłe myślenie o dzisiejszym dniu. Od nowa. Dzisiaj jest piątek. Dzień,w którym ma dojść do zatrzymania tego okrutnego chłopaka przez ludzi Davisa.

Nie mam z nimi kontaktu. Ani Jameson,ani Nicolas mi nie odpisują. Rozumiem,że jeden z nich jest szefem całej akcji,ale ten drugi nie ma praktycznie nic z tym wspólnego. Chciałam poleciec do Seattle. Spotkać się z nimi i porozmawiać o tej akcji. Przez całe trzy dni nie skupiałam się na nauce. Większość pytań na obronę już umiem,ale obrona pracy magisterskiej mówi samo za siebie.

Mia położyła mi się na nogi i leży tak już z 20 minut. Słodko sobie śpi. Rzecz biorąc cała akcja dzieje się w Portland. Niby z dwie godziny czy ile samochodem od Seattle,ale sam strach,że mogą się na ciebie czaić,obserwować. Pozostanę tu gdzie jestem. Zobaczyłam na wyswietlaczu połączenie od Nicolasa. Połączenie wideo. Weźmy pod uwagę,że jestem nieogarnięta,ale co tam widział mnie bez makijażu w samolocie.

Kliknęłam zieloną słuchawkę i ukazała mi się jego osoba. Telefon oparty był o jakiś kubek czy coś,a on siedział na krześle przeglądając coś na komputerze. Weźmy pod uwagę to,że nie ma na sobie koszulki. Popatrzyłam się na niego,a on na mnie.

- Pisałaś - powiedział. - więc zadzwoniłem.

- Dlaczego nie reagowałeś na moje wiadomości? - zapytałam.

- Nie chciałem zawracać ci głowy,a poza tym nie miałem ostatnio zbytnio czasu i nie chciałem późno odpisywać. - zlituj się boże.

- Wiesz coś więcej na temat tej całej akcji?

- Wiem,ale ci nie powiem. Możesz mnie zdradzić. - kpi sobie ze mnie. - No dobra. - wziął telefon do ręki. - Ten mój kolega ma zabrać ze sobą swoim kolegów. Jakiś facet,który ma tą swoją tajną ekipę. - popatrzył się na mnie unosząc brwi do góry. - Dał mu pięciu,którzy mają ich udawać. Niby jakaś impreza. Więcej ci nie powiem.

- I tak się później dowiem. - powiedziałam to bardziej do siebie.

Chłopak odłożył telefon ponownie na biurko i zakładał bluzę dopasowaną do spodni. Poprawił włosy i wyszedł z pomieszczenia,w którym się znajdował.

- Przyjeżdżasz do Seattle? - zapytał po chwili.

- Nie,nie tym razem. - usłyszałam szczęknięcie. - Masz psa? - co mnie to interesuje.

- Mam. Wabi się Rocky. - zawołał pieska,aby do niego podbiegł i mi go pokazał.

- Jaka to rasa? - fajny ten pies.

- Berneński pies pasterski. - pogłaskał go,a tamten pobiegł do jedzenia. - Zanim zapytasz codziennie chodzę z nim na długie spacery lub biegamy.

- A to fajnie. - uśmiechnęłam się. - Ja mam kota - obróciłam kamerkę i pokazałam Mię,która nadal śpi. - Nazywa się Mia.

- Piękny kot. - uśmiechnął się. - Ciekawe czy Rocky by ją zaakceptował.

Po chwili zrozumiałam co on powiedział. Doszło do mnie o co mu chodzi. To prawda, Mia jest naprawdę pięknym kotem.

- Dobra,dobra. Nie rozpędzaj się. - powiedziałam. - Myślę,że mogłoby być ciężko.  To tylko tak jakbyś chciał uzyskać odpowiedź.- zaśmiał się tylko. - Daj mi znać jak będzie po wszystkim.

- Prawniczce zawsze. Miłego dnia. - rozłączył się.

Naprawdę ma fajnego psa. Jeszcze nazywa się Rocky. Zawsze chciałam mieć samoyeda,ale ten pies jest rownież cudowny. Bardzo mi się podoba,ale pozostanę przy kocie.

Three WaysOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz