11

408 23 2
                                    

Wybiła godzina dziesiąta po południu, gdy Cassandra stanęła przed drzwiami prowadzącymi do gabinetu Umbridge, gdzie czekał już na nią współtowarzysz szlabanu.

- Panie przodem. - Theodor Nott otworzył drzwi i przepuścił Cassandrę przed sobą, uśmiechając się najwyraźniej bardzo z siebie zadowolony.

- Żaden z ciebie dżentelmen — podsumowała, wymijając go i ruszyła zając miejsce na jednym z dwóch krzeseł stojących przed biurkiem nauczycielki.

- Wyśmienicie! - Pisnęła Dolores siedząca naprzeciwko wejścia. Wskazała na rozłożone przed nimi dwa pergaminy oraz pióra. - Będziecie pisać.

Cassandra westchnąła przeciągle, rozglądając się po gabinecie nauczycielki. W powietrzu roztaczała się słodkawo mdląca woń, ściany były pomalowane na różowo, a na jednej z nich wisiała masa niewielkich talerzyków z ruszającymi się kotami. Gabinet nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią zmienił się nie do poznania. Theodore stanął przed ścianą, a kilka kotów z pobliskich talerzyków prychnęło w jego kierunku.

- Proszę usiąść panie Nott i wziąć się za pisanie! - Umbrigde strofowała go, więc zajął krzesło obok dziewczyny. - Może herbatki? - Nie czekając na odpowiedź, nalała im po filiżance, której żadne z nich nie tknęło.

- Co będziemy pisać? -zapytał.

- Nie będę przeszkadzać w prowadzeniu zajęć. - Nim zdołałby zadać kolejne pytanie, dodała. - Dopóki nie każę wam przestać i proszę się nie martwić o atrament, nie będzie wam potrzebny.

Cassandra spojrzała na leżące przed nią pióro, wyglądało dziwnie zwyczajnie jak na rany, jakie miało zadawać. Theodore chwycił za to położone przed nim. Czy to właśnie takim przyborem pisała Gwen podczas swojego szlabanu?

Cassandra syknęła z bólu, który przeszył jej prawą dłoń. Pióro leżące przed nią pozostało nietknięte a kartka niezapisana. Złapała rękę, na której pojawił się krwawy ślad. Na jej wierzchu zostały wyryte słowa napisane przed chwilą przez Theodora.

- Co do kurwy — chłopak spojrzał zszokowany na jej wierzch dłoni i górną część pergaminu zapisaną szkarłatnym atramentem, który okazał się być krwią.

Umbridge zganiła go za przekleństwo, ale na widok rany Cassandry i widocznego zdezorientowania obojga uśmiechnęła się obrzydliwie.

Theodore chwycił leżące przed Cassandrą pióro i zaczął mazać po pergaminie. Chwilę wcześniej namazane bazgroły pojawiły się na jego dłoni.

Cassandra rzuciła mu oskarżycielskie spojrzenie, starając się nie zważać, na cieknącą po jej skórze strużkę czerwonej cieczy. -To chyba moje pióro.- przeszkodziła mu i przechwyciła to leżące na pergaminie Theodora.

- Ależ skąd! - Umbridge pisnęła. - Wszystko jest tak, jak ma być. Jeżeli nie chcecie tu siedzieć do jutra, zabierajcie się za pisanie.

Cassie chwyciła pióro prawą zranioną dłonią i zaczęła pisać, ukradkiem zerkając na Theodora. Nawet się nie wzdrygnął.

Spojrzał na nią zdezorientowany i powrócił wzrokiem na jej dłoń, po czym zerknął z powrotem na swój pergamin. Zaczął powoli skrobać kolejne literki, przyglądając się reakcji Cassie. Z każdą literą coraz bardziej zaciskała szczękę i ściągała brwi, nie chcą ponownie pisnąć. 

- To jakiś żart! - wybuchnął. - Nie zamierzam w tym uczestniczyć.

- Moje gratulacje, panie Nott, zapracował pan właśnie na kolejny szlaban. - Theodor zacisnął pięść a Umbrigde dodała przesłodzonym głosikiem. - Mam naprawdę dużo pracy w następnym tygodniu, przemyśl dobrze chłopcze czy chcesz, bym dodała cię do terminarza.

- Chwyć to cholerne pióro i pisz — warknęła w jego kierunku Krukonka chcąc jak najszybciej zakończyć odsiadywanie kary.

- Nie będę cię krzywdzić — odpowiedział, łapiąc jej spojrzenie. Słowa zabrzmiały tak szczerze, gdyby Cassandra nie znała jego prawdziwego oblicza, zdolna byłaby w nie uwierzyć.

- Zabawne.
Trochę na to za późno.

- Co?

- Pisz Nott, nie zamierzam tu przesiedzieć całej nocy — odwróciła oczy w kierunku kartki i zaczęła szybko pisać, otwierając coraz to nowsze rany na jego skórze.

Cassandra i Theodore stracili poczucie czasu. Ile już tak siedzieli? Szlaban odczuwali jako co najmniej kilkugodzinną torturę, a w rzeczywistości nie minęła nawet godzina. Dłonie ich niewyobrażalnie piekły, ale obydwoje zaciskali mocno zęby i starali się myśleć o czymkolwiek innym byle nie dać Ubridge tej chorej satysfakcji.

Dolores wstała i zaczęła przechadzać się po sali, poprawiając wiszące ozdoby i podziwiając swoje dzieło. W pewnym momencie Cassandry oczy się zaszkliły, a Theodor musiał się wyjątkowo skupić, by nie zwracać na nią uwagi. Samotna łza spłynęła po jej policzku, wtapiając się w pergamin.

Theodor w tamtym momencie nienawidził Umbrigde najbardziej na świecie, była szurnięta i czerpała radość ze znęcania się nad innymi. Obrzydliwie się uśmiechała gdy wyczuła słabość, a jej wytrzeszczone oczy zdawały się błyszczeć, dostrzegając choćby najmniejszy grymas bólu na ich twarzach. Dolores Umbridge miała racje, Hogwart w tym momencie był parodią prawdziwej szkoły. Szlaban przypominał tortury, które powinny być przeznaczone dla więźniów, zdecydowanie nie uczniów. 

Cassie oderwała dłoń, by otrzeć twarz. Jej napis na dłoni się zmienił.

Szurnięta ropucha

Dziewczyna zszokowana spojrzała na Theodora. Uśmiechał się do niej pocieszająco. Cassie uniosła pióro i odpisała.

Chodź raz się zgadzamy

Pisząc to kąciki ust Krukonki mimowolnie powędrowały ku górze. Komentarz Theodora, choć o drobinę umilił im szlaban. Dzięki niemu Cassie pomyślała, że jeszcze wytrzyma, przynajmniej siedzieli w tym razem.

Mieli szczęście, że Szurnięta ropucha ich nie przyłapała. Gdy skończyła przechadzki po gabinecie, podziękowała im i zakończyła szlaban.

Cassandra jako pierwsza opuściła gabinet Umbrigde. Marzyła tylko o tym, by znaleźć się jak najdalej od niej. Przeszła korytarz szybkim krokiem i usiadła na pobliskiej ławce, by się uspokoić. Emocje z dzisiejszego dnia powoli z niej schodziły. Całe ciało delikatnie drżało, a na przedramionach pojawiła się gęsia skórka. Schowała twarz w dłonie, zaciskając oczy. Słona łza słynęła prosto na krwawiącą ranę. Odczuła palący ból, a w tym momencie poczuła, jak ktoś siada obok niej. Nie musiała podnosić oczu, by wiedzieć, kto się do niej dosiadł. Zabrała ręce z twarzy, odchyliła głowę do tyłu i wciąż z przymrużonymi powiekami wzięła głęboki wdech. W powietrzu wyczuła korzenny zapach, który łagodził jej zmysły.

Gdy spojrzała na szatyna, siedział przodem do niej z przełożonymi nogami po dwóch stronach ławki. Nie śmiał się, nawet nie uśmiechał. Jego wiecznie zmęczone oczy o ciemnej barwie wpatrywały się w nią ze spokojem. Wyciągnął rękę w jej kierunku i delikatnie czekając na pozwolenie, ujął jej dłoń. Cassandrę ponownie przeszedł dreszcz, ale tym razem mu się nie wyrwała. Czułą pod swoimi chłodnymi palcami przyjemne ciepło jego dłoni. Theodor wyciągnął z lewej kieszeni różdżkę i wypowiedział zaklęcie uzdrawiające. Zabierając rękę, przejechał delikatnie kciukiem po wierzchu jej dłoni, niby przypadkiem w miejscu, gdzie przed chwilą jeszcze była rana, wyglądało to, jakby chciał się upewnić, czy aby na pewno bezpowrotnie zniknęła. Dziewczyna nawet nie zarejestrowała, kiedy przestała się trząść, a jej oddech się unormował. Obydwoje musieli przed sobą przyznać, że było w tym momencie coś niezwykłego, niemalże intymnego, a otaczająca ich cisza wzmagała chwilowe odczucie bliskości i oddzielała ich od reszty świata. 

Szept Cassandry przerwał milczenie — Dziękuję. - Theodor mrugnął kilkukrotnie, być może próbując otrząsnąć się  z tamtej chwili i skinął głową.

Jednak umiała dziękować.

- Sweeney? - wypowiedział miękko jej nazwisko, podsuwając się nieznacznie. Theodor chciał ponownie jej dotknąć, ale ta pospiesznie wstała z ławki.

- Zrobiło się późno, dobranoc Nott.

Odchodząc Cassandra myślała o cynamonie drażniącym jej nozdrza a Theodore Nott myślał właśnie o niej.

broken promise  / Theodore NottOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz