Rozdział 23

75 3 1
                                    

     Dotarliśmy z Jack'iem w tym samym momencie i otworzył mi drzwi. Weszliśmy do domu i na szczęście zastaliśmy Carlisle'a. Jack powiedział mu co się stało, a doktor poszedł po sprzęt.
      Usiadłam na podłodze w salonie, a wampir na przeciwko mnie na krześle, Jack przysunął sobie krzesło obok i opowiadał co się stało z najdrobniejszymi szczegółami, które udało mu się zapamiętać.
- Mogę dać ci jakiś środek przeciwbólowy - przerwał na chwile Carlisle - ale szczerze mówiąc nie bardzo wiem jaką dawkę.
Pokręciłam głową, jakoś wytrzymam.
- No dobrze - powiedział i wziął do ręki szczypce, włożył mi je do pyska i chwycił za kulę - ale to zaboli.
     Mocno pociągnął, a ja zaskomlałam tak głośno jak jeszcze nigdy wcześniej. Nawet nie sądziłam, że tak umiem. Z mojego pyska zaczęła lecieć krew, ale strużka z każdą sekundą się zmniejszała, aż w końcu ciecz skapywała mi tylko z brody.
      Nagle do domu weszła reszta wampirów.
- Co to było? Obdzierają cię ze skóry? - rzucił Emmet.
~ Gorzej ~ mruknęłam, ale miałam niestety jeszcze jedną kulę do wyjęcia.
- Jest jeszcze druga, tutaj - wtrącił Jack zanim   Edward zdążył się odezwać i dotknął mojego barku.
     Z tą było gorzej, bo Carlisle musiał mi przeciąć  skórę i wydłubać pocisk. Ale jakoś udało mi się wytrzymać. W międzyczasie jak ja leżałam na podłodze Jack znowu opowiadał co się stało reszcie.
- Volturi chcą się z nami widzieć - powiedział doktor kiedy skończył.
- Co?! - wszyscy na raz krzyknęli.
- Pewnie dowiedzieli się o nowych wampirach w Forks, ale to tylko pretekst. Wiedzą, że mieszka z nami Diana i chcą sprawdzić czy im nie zagraża - prychnęłam - Aro podkreślił w wiadomości, że chce ją poznać.
- Kiedy? - Esme zadała kluczowe pytanie.
- Jutro - zapadła głucha cisza.
- To może ja już sobie pójdę - przerwał ją Jack.
     Mruknęłam na niego żeby zaczekał i wbiegłam na górę się przebrać. Nie chciałam go puszczać samego, zwłaszcza po tym co stało się dzisiaj, a na dworze było już ciemno.     Najchętniej siedziałabym przy nim 24/7, ale tak nie mogę.
- Pojadę z tobą - chociaż to mogę zrobić.
- Na prawdę nie musisz.
- Ale chcę - uśmiechnęłam się i wyszliśmy.
- Boisz się tych Volturi? - spytał jak jechaliśmy samochodem.
- Nie wiem, nigdy ich nie spotkałam, ale z tego co wiem o nich z opowieści, mogę wywnioskować, że są okropni.
- Szkoda, że nie mogę być tam wtedy z tobą.
- No, szkoda, ale jesteś człowiekiem, więc to byłoby głupie. Mam nadzieję, że znikną tak szybko jak się pojawią.
- Coś jeszcze cię martwi - stwierdził.
- Tak - przyznałam szczerze - to co wydarzyło się dzisiaj.
- Masz na myśli John'a?
- I tak i nie. Wiesz... on nie był zbyt dobrym człowiekiem i nie chcę mówić, że na to zasłużył, ale chyba tak właśnie było. Niemniej jednak nie udało mi się go uratować, a to moje zadanie, ale... nie czuję się winna. A ten wampir... Całe życie spędziłam z wampirami, moja rodzina jest całkowicie inna, ale i tak czuję się źle z tym wszystkim.
- Więc jest ci żal mordercy, a nie ofiary? - spytał.
- Jak ująłeś to w taki sposób, to już nie wiem kogo mi bardziej żal - jęknęłam - chodzi mi o to, że nigdy nikogo nie zabiłam, nie umiem zabijać i nie chcę, ale boję się, że to nieuniknione.
- Czasami nie ma dobrego wyjścia, ale ja na pewno wiem, że te wampiry są złe, przecież proponowałaś im pomoc w zmienieniu nawyków żywieniowych. Sami wybrali sobie taki los i muszą teraz zapłacić.
- W sumie racja, ale teraz jeszcze Volturi nam się zwalają na głowę! - warknęłam poirytowana.
- Wiesz co? Wiem co ci poprawi humor - zawrócił samochód.
- A twoja mama nie będzie się martwić? Już długo nie wracasz do domu.
- Napisałem jej, że będę późno.
     Wkrótce dojechaliśmy na klif. Było już późno i nad nami świeciły gwiazdy, a w dole spokojnie szumiała woda. Nasze ulubione miejsce spotkań. Odwróciłam się do Jack'a i uśmiechnęłam. On też się uśmiechnął i przyciągnął mnie do siebie. Złączył nasze usta w czułym pocałunku. Przywarłam do niego mocniej i całkowicie zdusiłam przestrzeń między nami. W końcu odsunęłam się i oparłam o samochód. Jack włożył mi niesforny kosmyk za ucho i przyłożył dłoń do policzka. Była dużo zimniejsze niż moja skóra. Chwyciłam ją swoją ręką i jeszcze bardziej wtuliłam w niego policzek.
- Powinieneś już jechać do domu, nie chcę niepokoić twojej mamy, pewnie na ciebie czeka.
- Pewnie tak, ale trafię sam do domu.
- Nasza randka w Port Angeles aktualna? - spytałam.
- Jak najbardziej, przyjadę po ciebie w sobotę.
- Będę czekać.
     Odeszłam od samochodu i zmieniłam się w  wilka. Podreptałam w kierunku lasu, ale zaraz wróciłam, żeby jeszcze raz się przytulić. Jack ujął mój łeb i pogładził mnie po pysku, a na koniec pocałował mnie w nos.
- Dobranoc.

[Zmierzch] Zachód słońca Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz