Rozdział dziesiąty

4.2K 670 103
                                    

#przyslugawatt

Nadmiar czasu wolnego do wtorku wieczorem sprawia, że udaje mi się trochę rozluźnić. Nikt niepożądany nie znalazł mnie w moim domu, ani razu nie widziałam Hardy'ego, zrobiłam sobie maseczkę na twarz z peelingiem, ani razu nie słyszałam Hardy'ego, zjadłam lody i wypiłam kilka kieliszków wina, a w dodatku ani razu nie oglądałam gęby Hardy'ego. Było świetnie.

Może tylko trochę zbyt często myślałam o Hardym jak na mój gust.

Potem jednak muszę wybrać się do pracy i na samą myśl o tym robi mi się niedobrze.

Poważnie zastanawiam się nad słowami Hardy'ego o tym, że powinnam odpuścić na kilka dni High & Low, póki nie wyjaśni się sprawa z Niszczycielami. Naprawdę. Staram się rozważyć to na spokojnie, bez nerwówki na myśl, że Hardy lekceważy moją pracę. Nie potrafię jednak trzymać się z daleka. Wmawiam sobie, że po poprzedniej interwencji kodiaka Young nie pojawi się ponownie w moim barze ze swoimi ludźmi i że powinnam być tam względnie bezpieczna. Przynajmniej będę tam między ludźmi – nie to co w domu.

Wsiadam więc w samochód i jadę do baru, wcześniej uprzedziwszy Leviego, że spóźnię się trochę i żeby otworzyli sami. Chcę przyjechać na miejsce, gdy będzie tam już tłumek ludzi, tak na wszelki wypadek.

Szybko jednak okazuje się, że nawet to nie pomaga.

Jak zwykle parkuję przed barem, po czym wysiadam, zamykam samochód i ruszam do wejścia. Rozglądam się dookoła; przez to, że przyjechałam później, jest już ciemno, a parking przed High & Low nie jest najlepiej oświetlonym miejscem. Drzwi do baru są jednak otwarte, a w nich i przed wejściem stoi trochę ludzi. Ktoś nawet zauważa mnie i macha do mnie, więc odpowiadam tym samym, choć przy świetle docierającym ze środka baru i ciemności parkingu nie jestem w stanie rozpoznać twarzy.

I właśnie wtedy ktoś rzuca się na mnie z boku.

Upuszczam komórkę i kluczyki, które niosłam w rękach, i uderzam pięścią na oślep, gdy coś ciężkiego spada na moją głowę. Ktoś chyba narzuca na nią jakiś worek, bo w sekundę wokół mnie robi się ciemno, a moje ramiona zostają pochwycone w mocny uścisk i boleśnie wykręcone do tyłu. Krzyczę i kopię na oślep, trafiając kogoś, aż napastnik syczy i klnie ze złością. Czuję uderzenie w skroń, które niemalże zwala mnie z nóg, a w mojej głowie wybucha oślepiająca fala bólu.

– Nie uszkodź jej, idioto – mówi ktoś, a ja zostaję pociągnięta przed siebie. Znowu krzyczę o ratunek i próbuję się wyrwać, ale napastnicy są ode mnie silniejsi, a poza tym ktoś jeszcze raz uderza mnie w twarz, aż zamracza mnie na chwilę. Kiedy wracam do przytomności, czuję metaliczny posmak w ustach. – Nie bij jej, bo alfa się wkurwi!

– Drze się i kopie – usprawiedliwia się ktoś inny. – To co mam niby zrobić, pogłaskać ją po główce?

– Zwiąż jej ręce – brzmi kolejne polecenie, a ja zostaję rzucona na coś twardego, w co uderzam ramieniem. Próbuję się odczołgać, ale silne ręce przytrzymują mnie w miejscu. – Musi kogoś dotknąć, żeby go uśpić. Poradzimy sobie z nią, jak będzie miała związane ręce.

Ktoś krzyczy w oddali, więc znowu drę się zduszenie, a wtedy słyszę zamykane drzwi i po chwili krztuszenie silnika samochodowego. Ruszamy z miejsca, a kierowca tak gwałtownie manewruje pojazdem, że obijam się boleśnie o ścianę.

Napastnik kończy wiązać mi ręce i rzuca mnie na podłogę. Sądząc po rozmiarach pojazdu, w którym się znajdujemy, to chyba tylna paka jakiejś furgonetki. Cudownie. Dałam się wciągnąć do furgonetki jak ostatnia idiotka. Przecież wiadomo, że wszystkie świry jeżdżą furgonetkami!

Niedźwiedzia przysługa | Nieludzie z Luizjany #6 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz