Rozdział piętnasty

4.2K 697 90
                                    

Jaxon, najmłodszy z braci Beckettów, to taki zabawny błazen. Od razu polepsza mi humor po tym, jak okazało się, że Hardy zostawił mnie w domu swojego alfy samą bez słowa, jak jakiś bagaż, który można porzucić.

To było naprawdę chamskie.

Neve spędziła nade mną całkiem sporo czasu, dopóki nie wyczerpały jej się siły. Kiedy skończyła, cieszyłam się, że nie było przy nas Iana, bo oskarżyłby mnie o działanie na szkodę jego partnerki. Nie robiłam tego celowo, ale ona po prostu nie chciała przestać, cały czas niezadowolona z efektów.

Zapewne chodziło o to, że nie wyleczyła mnie do końca. Nadal nieco kuleję, nadal trochę bolą mnie żebra i muszę mieć zabandażowaną rękę, a moja twarz szczyci się teraz zestawem różnokolorowych siniaków. Ale i tak czuję znaczną poprawę względem tego, co było rano, a Neve w ogóle nie musiała nic robić. Wykazała się dobrą wolą i tyle.

– Co ty na to, żebym dotrzymał ci towarzystwa, dopóki nasz ponury kodiak nie wróci? – pyta Jaxon, kiedy pojawia się z kluczykami do mojego samochodu, który zaparkował przed domem, oraz moją komórką. – Możemy pojechać do mnie, bo chyba nie dostaniemy się do jego domu.

Przypominam sobie, jak przed wyjściem Hardy pokazał mi, gdzie trzyma zapasowy klucz. Jakby spodziewał się, że zostawi mnie samą i będę sobie musiała radzić.

Co za dupek.

Rozumiem, że ma robotę do wykonania, ale czy naprawdę by go zabiło, gdyby przed wyjściem osobiście mi o tym powiedział?

Pewnie nawet o mnie nie pomyślał, wychodząc z domu Iana.

– Pewnie – zgadzam się beztrosko, bo w głowie formułuje mi się pewien plan. – Ale będę potrzebowała twojej pomocy.

Jaxon wygląda na zaintrygowanego, gdy żegnamy się z Neve oraz Ianem, po czym wychodzimy na zewnątrz. Zdążyło się tam zrobić naprawdę gorąco, aż momentalnie pot zaczyna mi spływać między piersiami. Jax wyciąga dłoń, chyba po kluczyki, ale uśmiecham się do niego cierpko.

– Ja prowadzę, wilkołaku.

– Ale... – Wygląda na nieco zagubionego. – Nie wiesz, dokąd jechać. Droga do mojego domu jest naprawdę skomplikowana...

– To dobrze, że nie jedziemy do twojego domu. – Mrugam do niego.

Jax w końcu się poddaje i otwiera mi drzwi, po czym obchodzi samochód, żeby wsiąść na siedzenie pasażera. Uśmiecha się przy tym tak łobuzersko, że nie mogę nie odpowiedzieć tym samym.

Ze wszystkich braci Beckettów ma niewątpliwie najwięcej uroku osobistego i jest najbardziej kontaktowy. Przystojny, wysoki i postawny, jest ledwie parę lat starszy ode mnie i zachowuje się jak duży dzieciak, ale dostrzegam w tym coś uroczego. Podobnie jak w sposobie, w jaki brązowe włosy opadają mu na jedno oko.

– To do czego potrzebujesz mojej pomocy, Tabby? – pyta, kiedy ruszam spod domu Neve i Iana.

Ta część mojego planu może mu się nie spodobać.

– Jestem umówiona w południe z pewnym empatą w domu Hardy'ego – wyjaśniam. – Ktoś ma go tam podobno odeskortować. Ma mnie nauczyć pewnej... umiejętności związanej z moim darem, a Hardy miał nam pomóc, ale, cóż... nie ma go i potrzebuję innego zmiennego.

Ciemne oczy Jaxona błyskają zaciekawieniem.

– Brzmi intrygująco – mówi z rozbawieniem. – Do czego mnie potrzebujesz? I co za to dostanę?

Przewracam oczami.

– A co chcesz? Bo jedną randkę już obiecałam.

– Hardy'emu? – Jest wyraźnie zaskoczony tym pomysłem, co nieco mnie deprymuje.

Niedźwiedzia przysługa | Nieludzie z Luizjany #6 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz