Rozdział dwudziesty dziewiąty

4.4K 681 93
                                    

#przyslugawatt

Podczas kolacji trudno mi skupić się na Killianie w równym stopniu, co on jest skupiony na mnie.

Zrzucam winę na wisiorek z Gwiazdą Polarną. Ciągle dotykam go palcami, upewniając się, że wciąż mam go na szyi, a moje myśli przez to za każdym razem wędrują do Hardy'ego. Pewnie byłoby mi łatwiej, gdybym nie włożyła prezentu od niego na tę randkę.

Ale jak mogłabym tego nie zrobić? To wydawało mi się takie właściwe, a spojrzenie Hardy'ego w momencie, gdy sobie to uświadomił, tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że podjęłam właściwą decyzję.

Killian osobiście ugotował wszystko, co podał nam do jedzenia. Kiedy przyjechaliśmy do jego domu, a ja dałam znać Hardy'emu, że jestem bezpieczna, on już szedł do kuchni i brał się za dokończenie wcześniej przygotowanych potraw. Chciałam mu potem pomóc, ale zbył mnie, zrobił mi drinka i kazał patrzeć, jak sam pracuje. Było w tym coś znajomego, bo w końcu podobnie – może poza drinkiem – kilkukrotnie już robił Hardy.

– Więc... co cię łączy z tym zmiennym? – pyta lekko już w trakcie jedzenia, po tym, jak szczerze skomplementowałam mięso, które dla nas przyrządził. Wyszło mu naprawdę świetnie. – To kodiak, tak? I policjant.

– Hardy to partner z policji mojego brata. – Nie pamiętam, czy już mu o tym mówiłam, więc na wszelki wypadek to powtarzam. Nie jestem pewna, ile powiedzieć mu na temat naszej relacji, więc zaczynam się wahać. – Jest przyzwyczajony do pilnowania mnie. Pomógł mi, kiedy Warrick Young zaczął mieć ze mną problem, i dzięki niemu wataha chwilowo objęła mnie opieką.

– Wiesz, że on coś do ciebie czuje, prawda? – mówi Killian z namysłem. Czuję, jak moje serce zaczyna galopować, i jestem pewna, że on też o tym wie. – A ty czujesz coś do niego. Mieszkasz z nim, ale...

– Nie wiem, co nas łączy – wyznaję szczerze. – Tak, jest coś między nami. Nie potrafię określić, co dokładnie.

– To oznacza, że jest idiotą – stwierdza nieco protekcjonalnie. – Gdyby miał choć trochę oleju w głowie, już dawno przywiązałby cię do siebie na stałe.

Wzruszam ramionami.

– Może po prostu aż tak mu na mnie nie zależy.

– Zależy – zapewnia Killian, choć naprawdę nie wiem, po co to robi. Może po prostu lubi być szczery. – Ale to kodiak, Tabby. On nigdy nie zrozumie cię tak jak ja. Jeśli będziecie mieć dzieci, stłamsi twoje geny i zamiast wychować kolejne pokolenie empatów, będziesz się użerać z małymi zmiennymi.

Moje serce chyba pomija kilka uderzeń, gdy o tym myślę. Małe kodiaki w domu? Nie miałabym nic przeciwko, nawet gdyby wszystkie były podobne do Hardy'ego.

Tylko że to się nigdy nie wydarzy.

– Chyba trochę się zapędzasz – prycham. – My nie jesteśmy razem ani nic takiego. Spędziliśmy ze sobą kilka nocy i to wszystko.

– Z jednej strony to dobrze – odpowiada spokojnie – ale wiem, że jesteś emocjonalnie zaangażowana. On też. Więc próbuję postawić sprawę jasno, Tabby. Dzisiaj czy jutro możesz nie myśleć o zakładaniu rodziny czy dzieciach. Ale kiedyś zaczniesz, więc możesz to usłyszeć już dzisiaj.

Milczę, a on z westchnieniem odkłada widelec i nóż, po czym opiera łokcie na stole i nieco się ku mnie pochyla.

– Nie mam nic przeciwko temu, że czujesz coś do innego mężczyzny – oświadcza, na co podnoszę brew. – Nie jestem w tobie zakochany, Tabby. Jeszcze nie. Ale mógłbym być, gdybyśmy stworzyli związek i zaczęli ze sobą być. Dopiero wtedy wymagałbym od ciebie, żebyś nie spotykała się z innymi mężczyznami, a ja sam również byłbym ci wierny. Jestem pragmatycznym człowiekiem. Pragnę założyć rodzinę. Mogę dać ci stabilizację i otoczyć opieką, której potrzebujesz. Mogę dać ci wszystko, czego zapragniesz. Jestem pewien, że z czasem nauczymy się siebie kochać, bo jesteśmy naprawdę dobrze dopasowani.

Niedźwiedzia przysługa | Nieludzie z Luizjany #6 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz