Rozdział dwudziesty piąty

5.3K 713 112
                                    

#przyslugawatt

HARDY

Zjebałem.

Zjebałem po całości. Wiedziałem, że to prędzej czy później nastąpi, ale nie miałem pojęcia, że aż tak szybko.

Dostałem z nią tylko dwie noce, zanim zrobiłem coś, czym bezpowrotnie ją do siebie zraziłem. Nie chciałem jej zranić, ale i tak mi się to udało. Czy mnie to zaskoczyło? Oczywiście, że nie. Jestem samotnikiem. Moje umiejętności społeczne zawsze stały na niskim poziomie. Poza tym od początku nie wiem, jak postępować z Tabby.

Tak, jestem kurewsko zazdrosny. Na samą myśl o tym, że miałaby wyjść na randkę z tym empatą, przed oczami przelatują mi czerwone plamy. Nie mówiąc już o tym, że on chce jej w swoim łóżku, ale też w swoim życiu, i zamierza użyć wszystkich dostępnych mu środków, żeby ją przekonać. Mają podobne marzenia. Mogą razem zbudować sobie przyszłość. A co ja mogę jej dać?

Kurwa, nic.

Powinienem usunąć się na bok. Powinienem pozwolić jej znaleźć faceta, który da jej to wszystko, czego ja nie mogę jej dać. Ale to tak cholernie trudne, że odczuwam fizyczny ból na myśl, że miałbym ją do niego puścić.

Oczywiście próbowałem po sobie tego nie okazać, ale Tabby jest pieprzoną empatką. Od razu się domyśliła, co czuję, a moje zaprzeczenia chyba jedynie ją wkurzyły. Jednak przede wszystkim zraniłem ją moimi słowami. Byłem tak wściekły i sfrustrowany, że po prostu nie myślałem, co mówię.

A teraz ona odejdzie, a ja zostanę sam. Znowu.

Przypominam sobie o wisiorku, który jej dałem. Tabby zawsze będzie moją Gwiazdą Polarną. Wiedziałem o tym już dawno, ale pozwoliłem sobie to uświadomić dopiero wtedy, gdy wpuściłem ją do mojego życia. Nigdy nie będzie innej, która znaczyłaby dla mnie równie wiele. Ale ona musi sobie znaleźć kogoś, kto bardziej będzie na nią zasługiwał.

Zresztą już mnie nie chce. Wyraźnie dała mi to do zrozumienia.

Stoję przez jakiś czas przed sklepem jak ostatni kretyn, zastanawiając się, czy wejść do środka, czy może jednak zadzwonić po kogoś, kto mógłby przejąć opiekę nad twardzielką. Nie ufam jednak nikomu, że zrobiłby to porządnie, zwłaszcza po tym, jak Pepper została porwana, bo Remy uczynił podobnie, a jego ludzie spieprzyli sprawę. Nie chcę oddawać jej nikomu pod opiekę.

Kiedy w końcu wchodzę do środka, Sabine siedzi już na swoim miejscu za kontuarem, a Tabby krząta się po sklepie, rozkładając towar. Obie zerkają na mnie, ale żadna nie mówi ani słowa, tylko wymieniają się spojrzeniami. Chyba rozmawiały na mój temat, zanim wszedłem, zwłaszcza że teraz ostentacyjnie milczą.

Potem jednak Tabby wzdycha i odkłada książki na najbliższą półkę.

– Muszę porozmawiać z Ianem – oznajmia. – Nie mam do niego numeru, więc ty musisz zadzwonić.

A więc jednak zamierza ze mną rozmawiać. Czy to oznacza, że rzeczywiście nie jest obrażona?

– Ja z nim porozmawiam – decyduję. – Powiedz mi, co...

– Nie – przerywa mi stanowczo. – To moja sprawa i ja chcę z nim rozmawiać. Ty możesz przy tym być, ale nie będziesz się wtrącał. Jasne?

Zaciskam zęby, ale chociaż ton jej głosu mnie wkurza, kiwam głową. Jakie mam inne wyjście? Ona jest taka uparta. Nie zgodziłaby się załatwić tego inaczej, skoro się na coś zafiksowała.

– Dobra – mamroczę. – Chodźmy na zaplecze, włączę tryb głośnomówiący. Sabine, mamy czas do otwarcia sklepu?

– Jeszcze dobry kwadrans – odpowiada Sabine niewinnie. – Jeśli chcecie wyskoczyć na szybki numerek, to macie czas.

Niedźwiedzia przysługa | Nieludzie z Luizjany #6 | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz