Rozdział 6

10 1 1
                                    


Nie mam zielonego pojęcia, jak on może być tak zrelaksowany.

Idziemy właśnie do jaskini Drakona Stymfalijskiego, jednego z najprawdopodobniej najniebezpiecznuejszych bestii jakie żyją na tej planecie, a Temvis, nie wykazuje nawet najmniejszych oznak jakiego kolwiek niepokoju. Natomias mnie, tak dla odmiany, strach wylewa mi się uszami. A mój wspaniały mózg, zamiast mnie jakoś pocieszyć albo znaleźć jakieś pozytywy, cały czas podsuwa mi pewną myśl: jak przyjdzie co do czego, to z powodu pleców nie ma mowy o bieganiu. Nie mam pojęcia jak przeżyje.

-Temvis..?- zapytałem niewyraźnym głosem.

- Tak? O co chodzi?- odpowiedział dalej idąc leśną ścieżką.

-Robiłeś już to kiedyś?- jak mam umierać, to chcę przynajmniej o tym wiedzieć.

Chwila milczenia. Zasadniczo zły znak.

-Robiłem...- odpowiedział powoli, jakby z namysłem.

-A kiedy...?-

-Myślę że około...11 lat temu? Tak mi się wydaje. Ale nie martw się, metodę mam w opanowaną małym palcu.- mrugnął do mnie porozumiewawczo.

Wcale mnie to nie pocieszyło. Chyba jednak czeka mnie śmierć.

-O! Wygląda na to że dotarliśmy- oznajmił lakarz, z dziwną radością w głosie i zaczął podążać w stronę wejścia, do pobliskiej jamy.

Poszedłem za nim. Bo co miałem zrobić.
Weszliśmy do ciemnego tunelu. Echo naszych kroków rozchodziło się po okolicy. Miałem wrażenie, że słychać nas na drugim końcu świata, ale Temvisa to nie zmartwiło.

-Nie boisz się, że nas usłyszy?- zapytałem szeptem, starając się ostrożnie stawiać kroki.

-Tak, czy siak, by nas usłyszał, nawet jeśli byśmy się zkradali niczym cienie. Ale nie musimy się o to martwić, póki mamy to- w tym momenicie wskazał palcem na kosz z zielono-pomarańczowymi listkami, które zebraliśmy wcześniej.

Nie wiem co ma zielsko do smoka, za to zaczynam myśleć za co ja się na to zgodziłem. A. No tak. Forsa. Will, ty przeklenty materialisto.
Tymczasem weszliśmy do ogromniej o dziwo całkiem jasnej jaskini, w której leżał ogromny smok.
I to dosłownie ogromny.
Wielka bestia miała jasno zielone łuski, w niektórych miejscach zmieniających odcień na lekko złoty. Miał piękne czerwone tęczówki. W innym przypadku, zacząłbym się nim zaczwycać i podszedłbym bliżej, przyjrzeć się łuską, ale w tym momencie poczułem się tak, jak czuje się duch patrzący się na własny nagrobek.
Tymczasem smok, leżał sobie bestrosko na brzuszku, i potrzył się na nas wielkimi ślepiami. Wiedziałem że to tylko zmyłka, widziałem jak jego tylne łapy naprężają się do skoku. Już myślałem że po nas, lecz nagle Temvis zrobił coś, czego się nie spodziewałem. Podszedł do smoka i zaczął go głaskać po pysku. Drakon, chyba też był zaskoczony, że jego obiad go głaszcze, bo przez pierwsze pięć minut nie zrobił absolutnie nic. Dopiero potem oprzytomniał, i zaczął rozdziawiać paszczę, by połknąć lekarza, lecz ten, jak tylko pysk się rozwarł na szerokość ręki, sięgnął do kosza, i wepchnął mu tam garść liści. Nie żartuję. To brzmi niedorzecznie, ale taka prawda. Temvis, najzwyczajniej w świecie, włożył smokowi do pyska garść zielska.
Bestia zareagowała dziwnie. Zamkneła pysk, i trochę poprzeżywała. Po czym, jej źrenice rozszerzyły się jak spodki, i zaczął z upodobaniem ciumkać zielenine.

-C-co tu się właśnie...?- wydukałem.

-Naćpałem smoka.- odpowiedział z uśmiechem lekarz.

-CO!?-

-Znaczy, EKHEM nakarmiłem. Te liście to Maradosja Spokojna, i ma silne właściwości uspakajające. Na smoki działa tak, jak kocimiętka na koty.- opdarł, dalej głaskając smoka po pysku.

Smok wyglądał na bardzo zadowolonego z życia. Po chwili rozdziawił paszczę, a Temvis, najzwyczajniej w świecie włożył tam następną garść zielska.

-A teraz słuchaj uważnie. Ja, go głaskam, a ty, kiedy za czwilę znów otworzy pysk, weźmiesz fiolkę z mojej torby, i zbierzesz jad z kłów, okej?- wydał polecenie.

-O-okej...chyba dam radę..- odpowiedziałem, mimo iż wcale nie byłem tego taki pewien.

-Dobrze. Zatem weź już fiolkę.-poprosił, a następnie zwrócił się do smoka:
-Będziemy potrzebować trochę twojego jadu okej? Proszę, nie ugryź mojego asystenta jak będzie go zbierał.-

Smok wydał z siebie pomruk, a następnie otworzył pysk. Podszedłem wolno do niego, i z drżącymi rękami podstawiłem fiolkę pod duży kieł jadowy, wielkości mojego predramienia. Granatowo-fioletowa, gęsta czarna ciecz, skapywała wprost do środka. Kiedy jad zapełnił naczynie w połowie, Temvis powiedział:

-Wystarczy, teraz zatkaj fiolkę, i też go pogłaskaj.

To żądanie było tak stanowcze, że nie śmiałem mu się opierać. Zabezpieczyłem fiolkę, i pogłaskałem smoka, po grubych, gładkich, i trochę ciepłych łuskach.

--------------------------------------------

Witam,
Sory że znowu była przerwa, ale moi wszyscy nauczyciele mają manię kartkówek, i nie mają zamiaru tego zakończyć.

Milego dnia/nocy
(⁠ノ⁠◕⁠ヮ⁠◕⁠)⁠ノ⁠*⁠.⁠✧

Mrok. Nadzieja. Światło.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz