Rozdział 9

10 2 1
                                    

Zamarłem w bezruchu. Czy on właśnie poprosił mnie o pokazanie pleców..? Nie ma mowy. Jak ktokolwiek dowie się o moich problemach, to hrabia Levan mnie zabije. Lubiłem Temvisa i nie chciałem go oklamywać, ale jak chciałem ukryć moje poranione plecy, to nie widziłem innego wyjścia. Wdałem się w dyskusję.

-Nie sądzę, by było to potrzebne.- odparłem twardo, na zadane mi wcześniej pytanie.

-A na jakiej podstawie tak twierdzisz?-zapytał z uniesioną brwią Temvis.

-A na jakiej podstawie, TY twierdzisz że to potrzebne?- odpowiedziałem pytaniem, na pytanie.

Lekarz westchnął, po czym zaczął mi tłumaczyć:

-Will, magia której nadmiar znalazł się w twoim organiźmie, zadała obrażenia twoim organom wewnętrznym. Lekkie, ale na tyle duże że wywołało to krwotok. Organizm chciał się tej krwi pozbyć, więc część wykaszlałeś, ale większość znalazła inną drogę ujścia...mianowicie, może nie zdajesz sobie teraz z tego sprawy, ale koszula na twoich plecach jest prawie całkiem nią przesiąknięta. A jako iż fizycznie niemożliwe jest by krew przenikneła sobie ot tak, przez skórę, wnioskuję że masz tam jakieś poważne rany, które wymagają opieki lekarskiej. Czy taka argumentacja cię zadowala?- zapytał mnie.

Nie wiedziałem co powiedzieć. Dopiero jak mnie o tym poinformował, zacząłem czuć że, faktycznie, moje plecy są całe mokre od krwi. Pokiwałem wolno głową na znak, że go zrozumiałem.

-Cieszę się, że rozumiesz problem. Czy pozwolisz mi więc, opatrzyć twoje plecy dobrowolnie, czy mam zastosować środek usypiający, i zrobić to, kiedy będziesz nieprzytomny?- lekarz uprzejmie zapytał mnie o zdanie, które w tej sytuacji, i tak nic by nie zmieniło.

Nic nie powiedziłem, tylko w akcie niemej rezygnacji, zacząłem rozpinać guziki koszuli. Opór na nic by się nie zdał, ten maniak i tak by wygrał bezpośrednią konfrontację. Temvis pomógł mi ściągnąć koszulę, po czym przyniósł nożyce, i zaczął delikatnie pozbywać się przesiąkniętych krwią bandaży. Gdy już pozbył się wszystkich, i moje plecy nie były już niczym zasłonięte, skrzywił się, widząc "skalę zniszczeń".

-Rany, kto ci to zrobił..?- zapytał z wyraźną nienawiścią dla tego bytu.

Trochę mnie to podniosło na duchu, ale dalej nic nie mówiłem. Przy odrobinie szczęścia tożsamość sprawcy zostanie tajemnicą, a mnie już nie będzie grozić nagła śmierć, lub wyrzucenie na ulicę.
Temvis, już nie zadawał więcej pytań, tylko w milczeniu zajął się pracą. Kazał mi położyć się na brzuchu, a sam poszedł po potrzebne medykamenty. Najpierw, wodą, zmył z moich pleców krew i brud. Cały czas milczał, ale to milczenie wyrażało więcej niż jakiekolwiek słowa. Przez te trzy dni naszej współpracy czasami tak robił. Wiedziałem, że martwi się o mnie i jednocześnie robi mi ochrzan o to, że nie powiedziałem mu wcześniej. To było dziwne. Chyba jeszcze nigdy mi się nie zdażyło, bym się tak przywiązał do jakiejś osoby. Może to dlatego że trochę przypominał mi ojca, którego nigdy nie miałem? Nie wiem. Jednak na razie jestem w szponach hrabii, i nic nie mogę z tym zrobić. Jedyną deską ratunku była by albo ucieczka, albo adopcja. Ale nikt nie chciał by adoptować takiego dziwoląga jak ja. Pozatym byłem za stary. Ludzie przeważnie chcieli brać młodsze dzieci, by mogli je wychować. Ze mną, chyba by wiele nie zdziałali.
W tym czasie jak, ja sobie radośnie dumałem nad sensem istnienia, Temvis zdążył przemyć, i opatrzeć rany. Kiedy otrzymałem fachową pomoc, od razu zauważyłem różnicę. Bolało znacznie mniej. Podziękowałem.

-A opowiesz mi wreszcie, co się tak wlaściwie wydażyło?- zapytałem.

-Proponuję wymianę informacji: jak ci powiem co ci się przytrafiło, a ty mi powiesz, kto ci zrobił te rany na plecach.- odparł Temvis.

-Jesteś lekarzem! Nie możesz ukrywać przed pacjentem informacji o jego zdrowiu.- powiedziałem z nutką potępienia w głosie.

-Wiem. I moja uczciwa strona mówi mi że masz rację, a ta druga, stwierdza, że ma to gdzieś.- uśmiechnął się do mnie niewinnie, ale zaraz po tym przybrał poważny wyraz twarz. -Powiesz mi w końcu, czy nie?

-Nie. - nie zamieżałem tak łatwo dać za wygraną.

-Ale wtedy się nie dowiesz co cię spotkało- lekarz uniósł jedną brew.

-Wiem.-odparłem.

Wtedy Temvis wstał z krzesła, i podszedł do drzwi wyjściowych. Przekręcił klucz który był w zamku, i wyjął go z otworu. Teraz drzwi były zamknięte.

-Więc zagramy na innych warunkach. Nie wyjdziesz stąd, póki mi nie powiesz, tego co chcę wiedzieć.- oznajmił złowieszczym tonem.

-Ale ja muszę wracać do sierocińca! Będe mieć przez ciebie kłopoty!-zaprotestowałem.

-Wiem. Ale to już twój problem. Ja mam czas. Poczekam.-uśmiechnął się w naprawdę paskudny sposób. A to jaszczur.

-Ehh. Dobra. Ale najpierw ty pierwszy.- powiedziałem stanowczo. Niech wie, że nic więcej nie ugra.

-Umowa stoi. Zatem powiedz mi, słyszałeś kiedyś, co się działo z Teyvat, przed erą Archonów?

-------------------------------------------

Hello.

Mam nadzieję że się rozdzialik podobał.
Ciekawostka: Musiałam wrócić do prologu, by sobie przypomnieć jak się nazywał hrabia Levan XD

Miłego dnia/nocy

(⁠/⁠¯⁠◡⁠ ⁠‿⁠ ⁠◡⁠)⁠/⁠¯⁠ ⁠~⁠ ⁠┻⁠━⁠┻

Mrok. Nadzieja. Światło.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz