Rozdział 17

826 29 6
                                    

Lily

Trzaskając drzwiami wbiegłam do pokoju. Na szczęście nie było w nim Nicole., pewnie gdzieś wyszła z dziewczynami. Pierwsze co zobaczyłam przez zaszklone oczy były kwiaty, jebane niezapominajki, które leżały ładnie na szafce. One przynajmniej były prawdziwe, nie tak jak uczucia które obdarował mnie Jameson.

Rozebrałam się z płaszcza i zdjęłam obcasy, które tak bardzo niszczyły moje stopy.

Nienawidzę go całym sercem, obiecał cholera on mi obiecał, powiedział, że przyjedzie, że zabierze mnie gdzieś gdzie będę szczęśliwa. Szczęśliwa razem z nim, miałam być szczęśliwa, tak bardzo mnie oszukał. Kłamał, kłamał jak wszyscy a ja jestem tą samą idiotką, która wierzy w każde jego słowo. Podziwiam te słowa i chowam je głęboko do serca a one? One działają jak podłożenie bomby na wojnie. Eksplodują całe moje serce, a pozostaje z niego nicość i szarość.

Powiedział, że jestem dla niego ważna i chcę wszystko zmienić a nie umie odebrać jebanego telefonu, nie umie napisać, że nie chcę się ze mną widywać, że kurwa nie da rady przyjechać, że plany się zmieniły i jednak mnie nie chce. Nie umie tego napisać.

Stałam na środku pokoju z całą mokrą twarzą, moje oczy pokrywała nicość. Nie czułam już nic oprócz obrzydzenia, ale nie to mężczyzny, do siebie. Czułam jak obrzydzająca byłam, jaka nie wystarczająca. Nie byłam dla niego pisana, wiedziałam o tym bardzo dobrze.

Rzuciłam się na toaletę, jak pies na kość. Praktycznie odrazu kucnęłam przy klozecie. Złapałam włosy i już chciałam włożyć palce w moją buzię. Znowu już chciałam to zrobić.

„Obiecaj mi, że tego nie zrobisz"

Łzy lały się po całej mojej twarzy. Nie chce tego robić, ja tak bardzo nie chce tego robić, tak bardzo a robię. Robiąc to czuję satysfakcje i radość. Krzywdzenie samej siebie sprawia mi radość, ale on mi odkrył oczy nie chcę tego robić, nie chcę tej radości chcę normalną radość. Chce być normalna, czemu tak a nie mogę być. Pełna szczęścia. Nie chce mieć wyrzutów sumienia po każdym posiłku, chcę jeść wszystko na co mam ochotę. Nie martwić się opiniami innych i żyć tak jak mi się podoba. Chce być sobą.

Wyjęłam powoli palce, włosy nadal trzymałam w silnym kucyku. Puściłam je i wstałam. Nie zrobię tego.

Powędrowałam do swojego łóżka i z pod niego wyciągnęłam paczkę czerwonych Marlboro. Wyjęłam zgrabnie papierosa i odłożyłam resztę na swoje miejsce. Złapałam za żarową zapalniczkę i przyłożyłam filtr do ust. Odpaliłam fajkę i odrazu mocno się przy tym zaciągając.

Usiadłam na parapecie otwierając przy tym okno.

Nie interesowało mnie, że jestem prawie naga. Jedyne co na sobie miałam to bieliznę i delikatna, biała suknie. Czułam chłód który przechodzi przez moje ciało ale zarazem byłam w transie nie poszłam się przebrać tylko zostałam przy zimnie, wolałam żeby to właśnie ten chłód mnie otaczał niż ból.

Zamyśleń oderwała mnie Nicole, która skakała po śniegu. Uśmiechnęłam się gdy krzyknęła „Roszpunko spuść swe włosy", po czym wystawiłam jej środkowego palca. Uwielbiałam tą dziewuche, rzuciła raz w nasze okno śnieżką i zniknęła. Wiedziałam, że za chwilę ujrzę ją w progu drzwi. Tak ja mówiłam to tak po chwili ujrzałam dziewczynę.

— Popraw makijaż i idziemy na imprezę!—krzyknęła, czułam po jej oddechu, że była już mocno wstawiona. — Chodź się najebać! — krzyczała a ja jej szybko zakryłam dłonią usta. Była prawie już cisz nocna.

— Dobrze już idziemy tylko nie drzyj mordy. — powiedziałam.

Tak jak kazała to tak zrobiłam złapałam za tusz do rzęs i kilka razy przejechałam po górnych jak i dolnych włoskach. Dziewczyna w tym samym momencie gdy się poprawiałam usiadła na moim łóżku i zaczęła podśpiewywać piosenkę Miley Cyrus.

Teachers PetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz