Rozdział I

276 19 21
                                    




Perspektywa Michaela


Nie opuszczałem jej na krok. To jedyna osoba, która teraz mi została. Moje dłonie trzęsły się jak nigdy kiedy czekałem, aż lekarz wpuści mnie na sekcje zwłok. Tak bardzo bałem się, że będzie tam leżał on. Sam nie wiedziałem czemu aż tak bardzo się bałem. Być może dlatego, że przez ostatnie kilka tygodni faktycznie był dla mnie jak ojciec, a może po prostu bałem się widoku kolejnych martwych ciał. Iris ciągle przy mnie była. Siedziała przy mnie całą noc w szpitalu kiedy nie mogłem powstrzymać łez, które ciekły po moich policzkach. Spała na moim barku. Nie wiedziałem która jest godzina. Może coś koło szóstej rano? A może dwunastej? Nie zważałem na czas, który być może był w tym wszystkim tutaj najważniejszy. Jej głowa osunęła się na moje kolana, a dłoń cały czas trzymała moją. Dawno nie czułem takiego dotyku, a należał do tych łagodnych. Pełen delikatności, jak ona.

- Pan Michael Afton? – Zerwałem się kiedy usłyszałem swoje nazwisko. Położyłem ostrożnie Iris, na ławce w poczekalni, a tym samym podszedłem do lekarza.

- To ja – Pociągnąłem nosem i spuściłem głowę, aby chociaż on nie wiedział, że to ja byłem tym dzieciakiem, który wył kiedy zrozumiał, że być może stracił na zawsze swojego ojca.

- Proszę za mną – Szliśmy równo, jednak w ciągłej, krępującej ciszy. Stanął przed prosektorium, a ostatnio kiedy byłem w takim pomieszczeniu był po śmierci Evana. Dlatego tak bardzo bałem się ponownie tam wchodzić. – Policja już tam jest – Wpuścił mnie do środka, a ja nie chętnie wszedłem do pomieszczenia, gdzie temperatura przyprawiała mnie o dreszcze.

- Pan Afton? – Jeden z policjantów, który stał przy czarnych workach, zwrócił się do mnie, a ja z łzami w oczach obserwowałem każdy jego ruch. – Wie pan jak to działa, tak? Musi pan zidentyfikować zwłoki i..

- Wiem – Przerwałem mu, biorąc przy tym głęboki wdech. Modliłem się, abym nie znalazł tam swojego taty. Policjant rozpiął zamek w czarnym worku, a ja zamknąłem oczy, aby nie patrzeć od razu. Łzy same napływały do moich oczu, kiedy słyszałem głos policjanta.

- To William Afton? – To nie był on, pomyślałem, kręcąc przy tym głową. Nie wiedziałem czy mam być szczęśliwy, czy może smutny? Mój tata żył i to było najważniejsze. – Wiesz gdzie może być, skoro to nie on?

- Nie – Odsunąłem się nieco i zmarszczyłem brwi.

- Mocno się zastanów. Wtedy ty też dostaniesz mniejszy wyrok – Uśmiechnął się do mnie sztucznie i zasunął czarny worek. – Jak już sobie przypomnisz gdzie może być to wróć do mnie

Niemal od razu po tych słowach wyszedłem z prosektorium, zostawiając policjanta w tyle. Nie zdradzę własnego ojca.





Perspektywa Williama


Ledwo byłem w stanie otworzyć moje ociężałe powieki, które nie były przyzwyczajone do ostrego światła. Zmrużyłem je nieco, aby obraz przed oczami się wyostrzył, a wtedy się zorientowałem. Nie byłem już na pustyni, ani nie leżałem w szpitalu. Byłem w czyimś domu, ale na pewno nie swoim. Zasłony były lekko odsłonięte, a na półce obok dostrzegłem masę leków przeciwbólowych. Musiałem być nimi dobrze nafaszerowany, sądząc po tym że nie czułem nawet malutkiego bólu w mojej prawej nodze. Dopiero jak wstałem do pozycji siedzącej poczułem ból. Okropny ból, który promieniował na całe moje ciało. Rozejrzałem się wokół. Byłem sam, a wokół mnie nie było nawet żywej duszy. Zdałem sobie sprawę, że muszę dowiedzieć się co z Jack'iem, a przede wszystkim co z Dixie. Przecież nie mogłem ich zostawić, a oni nie mogli zostawić mnie. Wstałem, więc na równe nogi, a ból wcale nie pomagał mi w przemieszczaniu się po domu. Domu, który kojarzyłem nie do końca wiedziałem skąd, póki nie zobaczyłem tablicy korkowej, a na niej wycinki z gazet o zamordowanych dzieciakach oraz zdjęcie. Zdjęcie mnie i Henry'ego na tle pizzerii. Tej samej cholernej pizzerii gdzie zginął mój syn. Tej samej, od której wszystko się zaczęło. Zerwałem zdjęcie z tablicy, widząc moją zamazaną twarz. Skoro mnie tak nienawidził, to jakim cudem jestem w jego domu?, pomyślałem zanim poczułem, że ktoś stoi właśnie za mną. Wziąłem zamach i uderzyłem mojego byłego wspólnika prosto w twarz na tyle mocno, że z nosa spadły mu okulary.

I always stay | William Afton x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz