Rozdział II

249 20 56
                                    




Perspektywa Michaela

Mijała druga doba bez snu, a ja odnosiłem wrażenie jakby minęło kilka minut. Wszystko działo się tak szybko. Siedziałem w sali, gdzie leżała Dixie. Nie miałem pewności, czy wie że siedzę ciągle obok niej, ani czy mnie słyszy. Opowiadałem jej wszystko co działo się kiedy jej nie było i choć nie odpowiadała to wiedziałem, że mnie słucha. Zawsze mnie słuchała i zawsze przy mnie była. Teraz to ja jestem przy niej.

- Dużo jej zawdzięczasz, prawda? – Iris uniosła wzrok na mnie, a ja wyrwałem się z transu.

- Zawsze potrafiła mi pomóc i mnie wysłuchać – Zmusiłem się do lekkiego uśmiechu, ciągle trzymając dłoń Dixie. – Wiesz, że na początku jej nie lubiłem? Myślałem, że chce zabrać mi ojca... - Przerwałem na moment i wziąłem głęboki wdech. – Ale teraz rozumiem, że dzięki niej on nauczył się w końcu kochać

- Tęsknisz za nim? – Usiadła obok mnie, a ja skrzyżowałem ze sobą nasze spojrzenia. Otworzyłem usta w zamiarze odpowiedzenia na jej pytanie, ale zaniemówiłem kiedy zobaczyłem słynnego, blondwłosego mężczyznę na korytarzu. Iris kiedy tylko go zobaczyła, odsunęła się ode mnie i niemal od razu wstała z miejsca.

- Znasz go? – Dostrzegłem jak bardzo jest zestresowana kiedy tylko go ujrzała. – Iris?

- Tak...To znaczy nie. Nie wiem. Może? – Przełknęła głośno ślinę, a ja byłem kompletnie zdezorientowany kiedy pojawił się w progu.

- Tak sądziłem, że cię tu znajdę Iris – Zaśmiał się pod nosem, podchodząc do niej bliżej, a ja stanąłem na równe nogi. – Maddie cię szuka od dwóch dni

- Nic mi nie jest. Noah ja tyl..

- Wracaj do domu i nie rób więcej problemów – Przerwał jej w środku, a jego wzrok spoczął na mnie. – Tym bardziej z kimś takim jak on – Podszedł bliżej mnie, a ja spojrzałem na Iris, dostrzegając jak pojedyncza łza spływa po jej policzku. Złapał mnie mocno za nadgarstek i wyciągnął z sali, aby z ogromną siłą przygwoździć mnie do ściany.

- Noah on nic nie zrobił! – Iris próbowała go odciągnął, a on był skupiony tylko na mnie. Jego wzrok przeszywał mnie od środka. Wydawał się straszniejszy niż mój ojciec. Zacisnął mocno zęby, a po chwili mnie puścił. Zjechałem w dół wzdłuż ściany, oglądając mój nadgarstek i będąc kompletnie zdezorientowany.

- Wracaj do domu gówniaro – Odwrócił głowę w jej stronę. – Klienci czekają, a nie po to pomagałem swojej siostrze, abyś wszystko teraz zepsuła – Starałem się połączyć wszystko ze sobą, a Noah ponownie spojrzał na mnie. – Mamy do pogadania, sieroto – Sieroto, powtórzyłem w głowie i wtedy zdałem sobie sprawę, że on o niczym nie wiedział. Nie wiedział, że mój ojciec dalej żyję.

- Noah Owens? – Głos kobiety, która kierowała się w naszym kierunku wyrwał mnie z hiptonyzującego spojrzenia blondyna. Wysoka, blondwłosa kobieta, która do złudzenia przypominała Dixie. – Gdzie moja córka?

- Pani Henderson – Skłonił się lekko, a ja dostrzegłem z jaką łatwością zmienia swoją osobowość. – Cieszę się, że państwo dotarli – Podał dłoń mężczyźnie obok, który pewnie był ojcem Dixie. – Noah Owens, bardzo mi miło

- Chce zobaczyć moją córkę – Kobieta wyminęła blondyna, kierując się do sali, gdzie była Dixie. Wstałem na równe nogi, widząc Jack'a i Mie, którzy podążali za nimi.

- Jack Kennedy, mam rację? – Kobieta założyła ręce na piersi, patrząc na rudego chłopaka. – Najlepszy przyjaciel Williama Aftona, tak? Gdzie jest ten morderca, który zrobił to mojej córce?! – Uniosła się, a ja niemal od razu, złapałem Mie za dłoń.

I always stay | William Afton x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz