Rozdział VIII

198 18 30
                                    

Perspektywa Williama

Musiałem poukładać wszystkie myśli, które
krążyły po mojej głowie. Zaczęło już świtać, a ja nie spałem już trzeci dzień. Siedziałem na wzgórzu, nieopodal mojego starego domu. Zawsze tu uciekałem przed problemami i już chyba zostanie. Dokładnie za cztery godziny mamy samolot do Ameryki. Nie sądziłem, że tam wrócę tak szybko. Nie zważałem na konsekwencje kiedy chodziło o nią. Nawet jeśli mnie nie pamięta, to wyciągnę ją z tego bagna i może znowu będziemy szczęśliwi. Może znowu uda nam się przeżyć to, co ostatnio nas przerosło. Nie byłem pewny, czy znowu mnie pokocha. Nie byłem pewny, czy będzie chciała wrócić. Byłem pewny, że to ja dalej ją kocham i nigdy nie przestałem. Pierwszy raz w swoim życiu, byłem pewny swoich uczuć.

- Nigdy nie przestałeś jej kochać? - Skierowałem wzrok na swoją zmarłą żonę, a to oznaczało że znowu tracę zmysły.

- Nawet na moment - Odpowiedziałem cicho. Jakbym bał się jej reakcji. Ona tylko zamilkła i utkwiła wzrok w panoramie przed nami.

- Jest inna niż ja? - Spytała, nawet nie patrząc na mnie. Nie odrywałem od niej wzroku. Właściwie była teraz jedyną osobą, której mogę się wygadać. Tylko dlatego, że żyła w mojej podświadomości.

- Lepsza - Szepnąłem, przerywając tą cisze między nami. - Pewnie się spytasz, w czym jest lepsza od ciebie? - Skinęła tylko głową, przyznając mi zupełną rację. - Ty byłaś moją ucieczką od problemów. Dużo mówiłaś i tylko o sobie. Buzia ci się nie zamykała, a ja mogłem po prostu słuchać. Nie przeszkadzało ci to, że tylko słuchałem, bo i tak nie interesowało cię moje życie. Nie musiałem się nawet starać o pójście z tobą do łóżka, bo od początku chodziło ci tylko o to. Chodziło nam tylko o seks, o nic więcej

- Mam ci uwierzyć, że z nią jest inaczej?

- Nie musisz w to wierzyć - Westchnąłem. - Dixie jest po prostu inna niż ty

- Więc - W końcu na mnie spojrzała. - Gdzie leży ta różnica?

- Ona jedyna potrafiła roztopić moje serce - Skrzyżowałem nasze spojrzenia. - Jako jedyna potrafiła mi pomóc, a kiedy była obok, moje problemy znikały. Byłem ja i ona. Nikt więcej. Czułem przy niej pieprzone motylki w brzuchu, rozumiesz? Ja. William Afton. Czułem motylki w brzuchu, kiedy ledwo musnęła moją dłoń

- Skoro ją tak kochasz, to czemu ją zdradziłeś? Czemu teraz pieprzyłeś się z jakąś małolatą?

- Nie do końca byłem świadomy co robię - Wstałem na równe nogi, ostatni raz patrząc w jej oczy. - To moja jedyna wada. Nigdy więcej już mi się nie pojawiaj na oczy

- Jestem wytworem twojej wyobraźni - Parsknęła. - To ty musisz chcieć, abym zniknęła - W odpowiedzi dostała jedynie ciszę. Zostawiłem ją samą, bez słowa. Najwyższa pora, aby wrócić do Ameryki.

***

Lotnisko w Londynie było mocno strzeżone. Pewnie bali się komunistycznych szpiegów ze wschodu, ale nie to mnie najbardziej martwiło. FBI w Anglii to nie była normalna sytuacja. Starałem się nie robić gwałtownych ruchów, ani nie zachowywać się podejrzanie. Jestem przecież innym człowiekiem, tak?  Mieliśmy już kierować się w stronę okienek z nadaniem walizek, ale kątem oka dostrzegłem swojego syna. Michaela Aftona, któremu kazałem zostać z swoją siostrą. Momentalnie podszedłem do niego, ciągnąć w bardziej ustronne miejsce.

- Co ty tu robisz? Kazałem ci zostać z Jane - Zmarszczyłem brwi, widząc jak w dłoni trzyma walizkę.

- Nie zostanę tam. Jej syn ciągle mnie wyśmiewa
- Stwierdził i był w tym nad wyraz stanowczy. - Wracam z tobą do Ameryki

I always stay | William Afton x readerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz