Epilog

115 5 1
                                    

Słońce już zachodziło, a wokół wiał delikatny wiaterek. Siedziałem w naszej sypialni i wpatrywałem się w kartkę, która właśnie trzymałem. Przedstawiała rysunek mojego ojca, który wykonałem jakiś czas temu. Wiedziałem, że teraz jest za późno na takie rozmyślania, a i w sumie chyba nigdy nie ma na takowe dobrego czasu. Ale nadal w mojej głowie rodziły się wątpliwości, jakim ja będę rodzicem. O Astrid mogę powiedzieć jedno, od razu odnalazła się w tej roli. A ja dalej byłem tylko ciałem, bo mój umysł wypełniał strach.

Moje rozmyślania przerwał cichy pomruk. Odetchnąłem, podnosząc wzrok na łóżeczko, które stało obok naszego. Zgiąłem kartkę i szybko odłożyłem ją na dno szuflady w szafce nocnej. Podszedłem do łóżeczka i odetchnąłem.

- Hej, mała.- mruknąłem, podnosząc dziewczynkę na ręce.- Co tam? No chodź. Tak, już dobrze.- pogłaskałem dziewczynkę po plecach, układając wygodniej na swojej ręce.- Wszystko gra.- zapewniłem, wychodząc z sypialni. Zszedłem na dół, gdzie jednak nikogo nie było.- Astrid?

- Jestem w kuchni!- Dobrze, Astrid jest w kuchni. Myślę, że pójdziemy do Astrid.- O, co tam, moi mili?- zapytała, jak tylko nas zobaczyła w progu. Sama myła naczynia.

- Hej.- przywitałem się z uśmiechem.- Dzięki za zmywanie.

- Zamiast dziękować lepiej dawaj jakiegoś buziaka.

- Zobaczę, co do się zrobić.- mruknąłem, podchodząc bliżej.- Twojej mamie łatwo dogodzić.

- Żyję z tobą, więc moje standardy są niskie.- blondynka się odgryzła. Objąłem ją od tyłu, zaczynając bujać do niesłyszalnej muzyki.- Ooo! Jakie kocie ruchy.

- Że niby te?- podniosłem brwi, lekko się odsuwając.

- No.- Astrid kiwnęła głową i ruszyła w moją stronę, poruszając biodrami na boki.

- O, popatrz na mamę! O rany! Uuu.- znów się do niej zbliżyłem i objąłem ją w pasie, zaczynając nami kręcić.- O, cześć.

- Trochę mnie to kręci.- mruknęła, kiedy zacząłem całować bok jej szyi.

- Dziwna jesteś.

- Zdaję sobie sprawę.- odparła, obejmując mnie za kark.- Okej.- rzuciła po chwili.- Okej! Rozpraszasz mnie.

- Wiem!

- Okej, dobra, dość.- mruknęła, odsuwając się od nas.

- Jak chcesz...- podniosłem dłoń w obronnym geście.

Okej, nie chcesz, to nie dostaniesz smacznej porcji mnie.

- O, wiesz co...- zaczęła Astrid, przez co spojrzałem na nią z zaciekawieniem.- Isa chyba została na zewnątrz. Mógłbyś go przynieść?

Isa to była ulubiona maskotka Zephyr. Uszyła ją Valka i przedstawiała fioletowego Gruchotnika. Mała dostała go, gdy miała roczek z okazji urodzin i już nie potrafiła się z nim rozstać. Zawsze wtedy w głowie miałem wspomnienia, jak to ja dostałem podobnego. Szkoda, że wyrzuciłem go potem w morze. Miałem nadzieję, że moja córka nie zrobi tego samego, choć wtedy miałbym większe potwierdzenie, że wdała się we mnie, a nie w Astrid, która to ciągle się o to spierała.

- No, niech będzie.- zgodziłem się, ruszając w stronę drzwi.- Gdzie on jest?

- Chyba na balustradzie na ganku.

- Przewietrzymy się...?- zapytałem Zephyr, otwierając drzwi wejściowe. Zatrzymałem się na ganku i odetchnąłem świeżym, wieczornym powietrzem.- Aaa...

Rozejrzałem się, obserwując wioskę poniżej. Mieszkaliśmy trochę na uboczu, jednak idealnie widzieliśmy Berk oraz nasz port. Idealnie mi to pasowało, bo gdy coś się działo od razu wiedziałem, gdzie się udać.

Splecione Losy - Czkawka i Astrid Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz