Kogo moje oczy widzą

805 41 4
                                    

- Jestem taki głodny.- jęknął jeden z facetów na pokładzie, przez co westchnąłem, nadal patrząc przez lunetę.

- Wiem, ja też.- odpowiedziałem głośno, aby nie było wątpliwości, że rozumiem i bardzo się przejmuję.

Fakt, nasze kruche zapasy skończyły się wcześniej niż byśmy chcieli. Wyspy nie było ani widać, ani słychać, a my mieliśmy lekkie opóźnienie przez atak wrogiego statku. Pokonaliśmy ich, nawet zabraliśmy łupy, ale jedzenia w nich nie było. Leczenie ran zajęło dwa dni, w czasie których byliśmy na wyspie, gdzie rosły tylko kamienie. Miałem więc nadzieję, że dopłyniemy do Okta, zanim rzucimy się sobie do gardeł.

- Dlaczego został tylko miód?- mruknął kolejny facet, przeglądając puste beczki po wodzie.

- Miód też się skończył.- rzucił Lars, łykając ostatnie krople spływające z kufla, który trzymał.

- Dobra, wbijam harpun w najbliższą rybę, jaka przepłynie.- Oddvar złapał za przedmiot, podnosząc się na równe nogi i podchodząc do burty.

- Dopłyńmy do najbliższej wyspy.- schowałem lunetę, po czym spojrzałem na mapę, która leżała przy sterze.- Tam poszukamy jedzenia.

Niebo było zachmurzone, a wiatr nie odstępował nas na krok, wzburzając lekkie fale. Osobiście też chętnie byłbym już na miejscu. Cieszyłem się, że mam ten przywilej i własną kajutę, bo większość załogi śpi pod pokładem na hamakach. Rzadkie przystanki też nie pomagają w utrzymaniu wątpliwej higieny, także pomiędzy dwudziestoma sześcioma facetami idzie stracić węch. Sam przez ostatnie trzy dni nie dotknąłem wody, nie licząc tej do picia i deszczu, więc mogłem sobie tylko wyobrażać, jak wyglądam.

- Jeśli umrzemy z głodu, to będzie na ciebie.

Na szczęście, najbliższą wyspą okazał się cel naszej wyprawy. Więc, kiedy tylko na horyzoncie zamajaczył ląd, na okręcie rozległa się wrzawa. Po dziesięciu dniach na statku, każdy chciał wreszcie stanąć na stałym gruncie na dłużej.

Przed nami rosła wyspa Okta; dość duża z wybudowanym portem i bazą Nox. W większości porastał ją bujny las, ale były też góry w zachodniej części. Kiedyś siedlisko smoków, ale teraz wszystkie były wybite. Zwyczajne zwierzęta zajęły większą część terenu, dlatego mieliśmy nadzieję na jakieś dobre polowanie i syto zastawione stoły. Ostatnie trzy dni przędliśmy bardzo cienko, jeśli chodzi o sprawy jedzeniowo napojowe.

Jednak mimo tego, że się zbliżaliśmy, a wszelakie szczegóły architektury stawały się lepiej widoczne, nie dostrzegaliśmy ludzi.

- Czemu jest tak pusto?- zapytał jeden z marynarzy, spoglądając na mnie.

Ech, niechlubna rola przywódcy. Drago naprawdę rzucił mnie na głęboką wodę. Ale jeśli to ja miałem złapać smoki, to nie mogłem być zwykłym majtkiem pokładowym. Wszelakie łupy przypisywane były do kapitana, a reszta to jego słabsi, mniej ważni towarzysze, którzy jakoś załapali się na rejs. Kilku starszych i wyższych członków tej załogi było niezadowolonych, że nagle pojawiłem się ja, ale cóż; trzeba grać kartami, jakie się ma.

- Może po prostu nie ma nikogo w porcie.- wzruszyłem ramionami, ale też czułem ten rosnący niepokój.

Z czasem nasza radość i podekscytowanie, zamieniło się na ostrożność i niepewność. Wszyscy zebrali się na górnym pokładzie, oczekując chwili, w której zacumujemy w porcie. A stało się to szybko. Podpłynęliśmy do pomostu i opuściliśmy kotwicę. Rozglądaliśmy się wokoło, ale nadal nie widzieliśmy nikogo poza ptakami na szczytach budynków.

Lars wysunął deskę z pokładu, która oparła się o deski trapu. Podszedłem do boku statku, chcąc zejść, jednak nagle się zatrzymałem, łapiąc za Piekło, kiedy ptaki zerwały się do lotu, krzycząc ostrzegawczo. Rozejrzałem się uważnie, skanując każdy zakamarek, który widziałem, ale nic nie zwróciło mojej uwagi. Uszy nadal nie wychwytywały żadnych dźwięków. Zmarszczyłem brwi i powoli zszedłem na pomost. Moja proteza głośniej stukała w kontakcie z drewnem, jednak starałem się to kontrolować.

Splecione Losy - Czkawka i Astrid Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz