Wylądowaliśmy na jednym z większych pomostów, przy którym był główny budynek. Zsiadłem ostrożnie z Myszy i podszedłem do drzwi, które otworzyłem nogą. Wniosłem blondynkę do środka i ułożyłem na podłodze. Szybko wyjąłem z torby jakiś koc, który rozłożyłem na deskach i przeniosłem na niego Astrid.
Cieszyłem się, że rzeczy miałem spakowane wcześniej i, że teraz nie muszę się o to martwić. Zdjąłem torbę z Myszy i zacząłem szukać w niej apteczki.
- Cholera.- przeklnąłem pod nosem, nie widząc jej.- Dalej, musi tu coś być.- wyrzuciłem wszystko na podłogę, ale nadal nie widziałem apteczki.- Kurwa.- podszedłem do drugiego pakunku, który od razu wyrzuciłem na podłogę.- Proszę bardzo.- Zgarnąłem apteczkę i podbiegłem do dziewczyny, przy której kucnąłem.- Okej. Położę cię na boku.- poinformowałem, po czym ją przekręciłem.- Thorze...- szepnąłem, widząc jej ranę.
Bok brzucha miała przedziurawiony, a z rany wciąż sączyła się krew, której swoją drogą musiała już sporo stracić. Nie lecieliśmy tu krótko.
Rozwinąłem kawałek bandaża, który przyłożyłem do rany. Nie miałem przy sobie igły i nici, a same najpotrzebniejsze rzeczy. Nie chciałem przeciążać smoka i liczyłem tylko na to, że w bazie coś będzie. Materiał natychmiast nasiąknął krwią. Obwiązałem ciasno brzuch blondynki, chcąc jakkolwiek zatamować krwawienie.
- Okej.- odetchnąłem, przeczesując palcami włosy.
Naciągnąłem jej ubranie i przekręciłem znów na plecy. Spojrzałem na jej twarz. Była blada, a jej usta zostawały lekko sine. Ciężko oddychała, a przy każdym zaczerpnięciu powietrza jej broda drżała.
Zapewne było jej też zimno, ale nie miałem teraz czasu na rozpalanie ogniska. Musiałem znaleźć igłę i nić. Zerknąłem na jej zakrwawioną koszulkę, pod którą odznaczał się bandaż.
- To powinno kupić nam trochę czasu.- zapewniłem i znów zerknąłem na jej twarz.- Znajdę coś, żeby cię zszyć, okej?- odetchnąłem, mierząc ją spojrzeniem, które po chwili podniosłem na smoki.- Wy dwoje...- gady zerknęły na mnie, będąc nadal w pełnej gotowości. Zwłaszcza Szczerbatek, który stał zaraz przy nas.- miejcie na nią oko.- Podniosłem się na równe nogi i ruszyłem do wyjścia. Zatrzymałem się jednak przed zamknięciem drzwi i spojrzałem ponownie na Astrid, która leżała na środku pokoju.- Wrócę w mgnieniu oka. Słowo.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi i rozejrzałem się po pobliskich budynkach, chcąc przypomnieć sobie, gdzie było skrzydło medyczne. Jednak nijak nie pamiętałem, który to budynek. Nigdy tam nie trafiłem, więc nigdy nie przykładałem do niego uwagi. Postawiłem więc na pierwszy lepszy, który nie wyglądał na dom mieszkalny, a ogólny. Przecisnąłem się przez niedomknięte drzwi, które były zastawione szafką po drugiej stronie.
Trafiłem do składu broni, gdzie jednak poza pustymi regałami i paroma śmieciami, nie było nic. Na jednym wieszaku został sztylet, na podłodze przy drugim leżała książka, a na szafce stało puste pudełko po grotach strzał. Oczywiście, wszystko zostało zabrane.
Wszedłem jednak na zaplecze, gdzie zobaczyłem leżącą apteczkę.
- Tak.- na moich ustach zawitał uśmiech, kiedy podszedłem do torby z wyszytym liściem, co było naszym znakiem medykamentów. Otworzyłem ją i zajrzałem do środka, jednak powitała mnie pustka.- Nie...- Wyprostowałem się, zaciskając pięści. Zagryzłem policzek i kopnąłem torbę, która uderzyła w pudło obok. Rozejrzałem się, uspokajając oddech, a wtedy mój wzrok padł na budynek za oknem, gdzie na wielkim szyldzie widniał namalowany liść. Był trochę starty i wyblakły, ale doskonale go rozpoznałem.- O, to skrzydło medyczne.- rzuciłem pod nosem, ruszając do wyjścia.- Musi mieć coś w sobie.
CZYTASZ
Splecione Losy - Czkawka i Astrid
FanficCzkawka ucieka z rodzinnego Berk i zostaje łowcą. Staje się jednym z najlepszych w szeregach Pogromców Smoków. Mimo, że nie zawsze jest kolorowo, chłopak nie kwestionuje swojego losu... Cóż, przynajmniej do czasu pojawienia się pewnej znajomej blond...