Szedłem już jakiś czas pomiędzy drzewami. Nad moją głową śpiewały ptaki, delikatny wiatr smagał skórę, a zapach roślin wypełniał nozdrza. Jednak najpiękniejsza sceneria nie mogła odciągnąć mojej uwagi. Cztery dni temu rozłożyliśmy na wyspie sidła i codziennie je sprawdzaliśmy. Staraliśmy się wypatrywać gadów, których było tutaj trochę, ale nie udało nam się jeszcze żadnego złapać.
Nagle moja noga się zapadła w ziemi, przez co prawie się wywróciłem. Złapałem równowagę i spojrzałem w dół. Zauważyłem ślad łapy. Dość duży, z czterema palcami i pazurami haczącymi o ziemię. Kucnąłem przy ziemi i przejechałem po glebie palcami.
- Śmiertnik.- mruknąłem pod nosem i postukałem paznokciami w grunt.- Kilka godzin temu.- spojrzałem w kierunku, gdzie prowadziły ślady.- Kuleje. Chyba coś z łapą.- cicho się zaśmiałem i pokręciłem głową.- Oj.- zironizowałem, gdy krzew niedaleko mnie się poruszył.
Instynktownie schowałem się za najbliższe drzewo. Wolałem nie ryzykować kolejną konfrontacją z szalonymi ludźmi czy spłoszenia potencjalnej ofiary. Chciałem załatwić to jak najszybciej i móc wrócić do domu.
- Ale daleko nie uciekł.- szepnąłem i chwyciłem za Piekło.
Kiedy przez dłuższą chwilę nic się nie działo, ruszyłem w stronę hałasu. Podszedłem bliżej, gotowy w każdej chwili uskoczyć przed kolcami czy ogniem. Kiedy byłem z metr od krzewu, wyskoczył z niego...
- Zając?- spytałem i patrzyłem za oddalającym się zwierzęciem.- Ekstra!- krzyknąłem wściekły i chwyciłem pobliski kamień, którym cisnąłem przed siebie. Po chwili w coś głucho uderzył, a tamto mruknęło niezadowolone.
Zmarszczyłem brwi i spojrzałem w tamtą stronę. Schyliłem się i podszedłem do krzewu niedaleko, zza którego powoli wyjrzałem. Otworzyłem szerzej oczy, widząc pochwyconego gada.
Jest! Spętany smok!
Zrobiłem fikołka i schowałem się za drzewem. Następnie zsunąłem się z pagórka i oparłem plecami o głaz. Mój oddech przyśpieszył, a serce biło mocniej. Czułem rosnącą ekscytację, a zarazem dumę. Udało się.
Zerknąłem na białego smoka, który leżał na boku, owinięty linami. Gad miarowo oddychał, więc zapewne spał, padnięty z wyczerpania. Nie powinien zaatakować. Wyszedłem zza głazu pewnym krokiem.
- I co? Nie żyjesz.- powiedziałem, rozkładając lekko ręce.
Smok nie zareagował, a ja miałem szansę mu się przyjrzeć. Wyglądał jak Furia, ale był biały. Delikatniejsze kształty i brak kolców na grzbiecie i głowie. Na ciele miał kilka ran, a krew odznaczała się na białych łuskach, spływając na trawę. Podszedłem bliżej i kopnąłem lekko łapę gada, przez co cicho warknął i otworzył oczy. Niebieskie tęczówki skierowały się w moją stronę z zabójczą mocą. Ale byłem przyzwyczajony.
- Jeszcze żyjesz, na twoje nieszczęście.- sprecyzowałem, wzruszając ramionami.- Bo wiesz, musisz walczyć, żeby uciec.- mruknąłem, oglądając Piekło, które trzymałem w dłoni.- A ty leżysz i kwiczysz.- prychnąłem, po czym pokręciłem głową.- Ale już niedługo.- skrzyżowałem z gadem spojrzenie i posłałem uśmiech.- Ja pójdę po kolegów i się tobą zajmiemy. A potem zajmie się tobą Krwawdoń.- cmoknąłem i schowałem broń.- Wiesz, prawie ci współczuję.- powiedziałem i się odwróciłem, ale w ostatnim ułamku sekundy wyłapałem wzrok smoka.
Odwróciłem głowę w jego stronę, krzyżując spojrzenie. Jasne, niebieskie tęczówki i czarna, kocia źrenica. Tak podobne do tego, co widziałem we śnie...
Spojrzał na mnie czerwonymi ślepiami, złapałem za jego łapę i próbowałem ściągnąć z siebie, ale smok tylko mocniej wbił pazury, przerywając koszulę i powodując małe ranki. Spojrzałem na niego, błagalnym wręcz spojrzeniem, ale ten odwrócił wzrok. Podążyłem spojrzeniem w miejsce, gdzie spoglądał i ujrzałem... Astrid.
CZYTASZ
Splecione Losy - Czkawka i Astrid
FanficCzkawka ucieka z rodzinnego Berk i zostaje łowcą. Staje się jednym z najlepszych w szeregach Pogromców Smoków. Mimo, że nie zawsze jest kolorowo, chłopak nie kwestionuje swojego losu... Cóż, przynajmniej do czasu pojawienia się pewnej znajomej blond...