Skończyłem pisać list pożegnalny, o ile można go tak nazwać. Chciałem, żeby wiedzieli, że nic mnie nie zeżarło w tajemniczych okolicznościach, tylko, że zostawiam ich. Żeby żyli w przekonaniu, że wolałem tułać się po świecie niż siedzieć na tej wyspie, w tej wiosce. Wszystko jest lepsze niż to. A ja zamierzam to lepsze coś odnaleźć. Przynajmniej spróbuję.
Jest rano, nieomal południe, ale ruch w wiosce był mały, gdyż większość osób odpoczywa po nocnym ataku smoków. Walka była nierówna; jak zawsze.
Dlaczego?
Dlatego, że ja wszystko popsułem. I póki jestem na tej wyspie, smoki mają przewagę. Przynajmniej każdy obwinia o to mnie, a nie złe przygotowanie, słabe treningi czy brak komunikacji. Bo ja działam w konspiracyjnej, smoczej sieci i wszystko sabotuję. Że nie mam wystarczająco siły, aby rękami powalić śmiertnika, nie znaczy, że nie potrafię walczyć. Ale ludzie na tej wyspie nie potrafią widzieć rozwiązania innego niż siłowe. A moje sprzęty naprawdę potrafiłyby ułatwić nam życie; w końcu to ja usprawniłem ostrzenie broni, przez co Pyskacz nie musiał robić tego ręcznie. Zrobiłem plan dla systemów gaśniczych, tak aby nie musieć nosić wiader, kiedy smoki podpalają nam domy, ale ojciec mnie wyśmiał i wrzucił plan do paleniska. Teraz własnoręcznie zrobiłem wyrzutnię sieci, która mogła trafić cel z dalszej odległości niż ludzkie ręce. Zestrzeliłem tym dziś Nocną Furię, ale oczywiście nikt mi nie wierzy. Liczy się tylko to, że przez to zaatakował mnie Ponocnik i zdemolował część wioski. Znów dostałem publiczne upokorzenie, kpiny i krzywe spojrzenia. Ale ja wiem, co widziałem; czarnego gada, który spadał w odmęty lasu. Chociaż teraz mało mnie to interesuje. Może tam zdechnąć.
Opuszczam tę wyspę, tych ludzi i te smoki. Jestem spakowany, a łódź czeka. Nie mam się z kim żegnać. Chociaż... jest jedna osoba, z którą mógłbym się pożegnać.
Pyskacz. Osoba, która jako jedyna potrafiła mnie choć trochę zrozumieć. Nauczył mnie wszystkiego, co potrafię oraz nie wypominał mi tego, że nie nadaję się do walki. Wykorzystywał to, że potrafiłem myśleć i usprawniać pracę w kuźni. Jasne, nikomu się nie przyznawał, ale nie oczekiwałem tego. Cieszyłem się, że był jakąś formą wsparcia. Ale on da sobie radę bez zbędnego "Cześć!" na pożegnanie.
Zabrałem bagaż i wyszedłem tylnym wyjściem z chaty, po czym puściłem się biegiem w stronę lasu. Dzieliło mnie od niego jakieś osiemset metrów, które szybko pokonałem. Zatrzymałem się dopiero pomiędzy drzewami, nie chcąc by ktoś mnie przypadkiem zauważył.
Ruszyłem w kierunku Plaży Sigyn, gdzie miałem przygotowaną łódź. Plaża była cicha i spokojna, mało uczęszczana, prawie w ogóle, gdyż znajdowała się po drugiej stronie wyspy, a niewielu osobom chciało się iść tak daleko. Żeby tam dotrzeć trzeba przejść Krucze Urwisko, wodospad Tyra i Las Eiry, który swoją drogą do małych nie należy. Dlatego sporo czasu zajęło mi dotarcie tam, jednak wiedziałem, że na odpływ się nie spóźnię; był dopiero nocą. Miałem tylko nadzieję, że nie zaczną mnie szukać, a jak już to, że mnie nie znajdą. Chociaż nie wiem, dlaczego mieliby chcieć mnie zatrzymywać. Może, abym nie rozpowiadał informacji o wyspie. W końcu czemu miałbym się powstrzymywać, aby nie utrudniać im życia? Niech stracą kilka sojuszy, dobrą reputację i wygodę życia. To może być dobry plan.
Po dotarciu na plażę zobaczyłem moją łajbę. Była niewielka i własnej, podwórkowej roboty, ale sprawna i idealna, by jedna osoba mogła nią sterować, ale również, aby nie zatopiły jej większe fale. Innymi słowy mówiąc, moja szkoła.
Wrzuciłem rzeczy na pokład i obejrzałem jeszcze raz łódź. Musiałem mieć pewność, że nie przecieka i jest w najlepszym stanie, na jaki ją stać. Kilka razy wypływałem nią w morze, robiąc testy. Pierwszym razem, puścił przód kadłuba, więc szybko do połowy zanurzyła się w wodzie. Za każdym razem, kiedy coś było nie tak, usprawniałem łódkę; lepszym materiałami, techniką budowy czy sposobami łączenia przedmiotów, aż osiągnąłem perfekcyjną konstrukcję. Gdy byłem pewien, że jest cała, sprawdziłem prowiant i inne rzeczy. Kiedy przywiązywałem żagiel do masztu, poczułem pieczenie na prawej stronie pleców. Syknąłem, prostując ciało.
CZYTASZ
Splecione Losy - Czkawka i Astrid
أدب الهواةCzkawka ucieka z rodzinnego Berk i zostaje łowcą. Staje się jednym z najlepszych w szeregach Pogromców Smoków. Mimo, że nie zawsze jest kolorowo, chłopak nie kwestionuje swojego losu... Cóż, przynajmniej do czasu pojawienia się pewnej znajomej blond...