Capitolo terzo

102 9 1
                                    

In vita mors certa es

Gdy wychodzę z domu znowu jest ciemno. Powiew chłodnego powietrza sprawia, że moje skronie pulsują coraz mocniej, ale mam nadzieję, że niedługo mi przejdzie.
Szuram nogami po mokrych chodnikach, co sprawia że moje białe trampki są już całkowicie przemoczone i widać na nich plamy z zaschniętego błota.
Naciągam rękawy bluzy na zmarznięte dłonie by choć trochę je ogrzać. Zaczęłam sobie uświadamiać jak bardzo nie cierpię wrześniowej pogody. Jeszcze dwie godziny temu było całkiem ciepło.

Na zewnątrz jest cicho, a może tylko wydaje mi się, że tak jest. Jedyne dźwięki, którym pozwalam dotrzeć do moich uszu to szum deszczu, który niedawno zaczął padać. Tego właśnie było mi potrzeba. Błogiego spokoju, choć na sekundę. Minutę. Może godzinę. A może dwie?

Oddycham głęboko, tak jakby za chwilę miało zabraknąć mi powietrza.
Zsuwam kaptur ze swojej głowy pozwalając kroplom swobodnie spadać na moje włosy. Zsuwam kaptur by poczuć jak najwięcej. By znowu poczuć się jak człowiek.

Chcę skręcić w jedną z ciemnych uliczek, ale nie zauważam, że zza ściany jednej z kamienic wyłania się chłopak. Zderzamy się ze sobą. Jego papieros ląduje na moim ramieniu i przypala delikatny materiał bluzy. Klnę pod nosem dotykając opuszkami palców piekące miejsce.

— Idiotka — mruczy pod nosem, zrzuca papierosa na ziemię i przydeptuje go swoim butem.

Chcę ponownie zasłonić swoją twarz, ale nie udaje mi się to. Czuję jak jego zimna dłoń łapie za mój podbródek, a następnie obraca moją twarz, w taki sposób, że teraz jestem zmuszona patrzeć w jego oczy.

— To ty jesteś idiotą — bełkotam, tak żeby nie do końca mnie usłyszał.

Zauważam, że jedna z jego brwi unosi się w górę, gdy zdaje sobie sprawę, że dokładnie mu się przyglądam.

W jego uszach zauważam kilka srebrnych kolczyków, a kolejny widnieje w tej samej brwi, która kilka sekund temu podniosła się do góry. Sprawiają, iż chłopak wydaje mi się jeszcze bardziej niebezpieczny niż przed chwilą.

— Powtórz.

— Następnym razem patrz jak chodzisz — próbuję się odsunąć, ale jego palce zaciskają się jeszcze mocniej.

Całym swoim ciałem przyciska mnie do ściany najbliższego budynku, co krępuje moje ruchy i tak naprawdę nie pozwala na uwolnienie się z jego uścisku.

Już wiem, że zostaną po tym niezbyt ładne ślady.

— Nie wydaje mi się żeby twoje wcześniejsze słowa brzmiały w ten sposób — jego usta wykrzywiają się w kpiarskim uśmiechu.

Przełykam głośno ślinę. Zamiast się odezwać zajmuję się skanowaniem jego twarzy. Jest blady, co podkreślają jego czarne włosy. Zza kołnierzyka koszuli wyłaniają się zarysy tatuaży.

Będą z tego problemy.

Czego oczekujesz? Nowego szluga? Proszę bardzo — sięgam do kieszeni wyciągając dwa pomięte opakowania. — Bierz i spierdalaj.

— Boisz się — jego szyderczy śmiech odbija się echem po ścianach.

Mimo wszystko sięga po kartonik. Wyjmuje jednego, a resztę wpycha z powrotem do mojej kieszeni, co trochę mnie dziwi.

— Zapalniczka? — pyta, układając papierosa pomiędzy wargami.

Odsuwam się od niego na bezpieczną odległość i z daleka wyciągam dłoń ze srebrną zapalniczką Vivienne Westwood w kształcie małego serduszka.

DANCING WITH DEATHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz