Capitolo dodici

60 3 2
                                    

Omnia causa fiunt

Uwierzyłam rodzicom, że dzisiejsze spotkanie to tylko skromna kolacja dwóch rodzin, jednak zrozumiałam jak bardzo się myliłam kiedy do domu zaczęli zjeżdżać się ludzie, których nie widziałam jeszcze nigdy w życiu.

Dopiero wtedy ze zdwojoną mocą dociera do mnie co tak właściwie się dzieje. Głupiutka Tiffany. Oni naprawdę chcą zeswatać mnie z pierworodnym synem Mavethów, a to spotkanie za kilka minut zapewne stanie się ucieleśnieniem mojego najgorszego koszmaru. 

Potrzebuję się stąd jak najszybciej urwać.

Wszystko zaplanowali wręcz idealnie, dokładnie tak żebym o niczym się nie dowiedziała. Zdawali sobie sprawę, że jeżeli powiedzieliby mi prawdę nie pojawiłabym się nawet na wcześniejszej kolacji. Choć ów kolacja właśnie przeniosła się do ogromnej sali w głębi domu. Sali, która pomieściłaby więcej ludzi niż niejedno wesele. O ironio. Wesele.

Odkąd pamiętam zawsze, za wszelką cenę omijałam wszelkie bankiety, imprezy rodzinne i inne zjazdy. Moja bateria społeczna wyczerpywała się od razu, a ja nie miałam nawet siły by udawać. Ci ludzie wysysali ze mnie energię szybciej niż wampir potrafiłby wyssać ze mnie resztki krwi. Mimo to, niektóre okazje wymagały mojej obecności.

Rodzice uwielbiali pokazywać się wszędzie w komplecie, a przy okazji pochwalić się swoją idealną córką. Byłam maskotką, którą każdy chciał przytulić, wyściskać, a później odrzucić. Wystarczyło przywitanie, a następnie nie byłam już do niczego potrzebna. Zainteresowanie spadało, a ja przez całe wieczory i noce siedziałam przy pustym stole sącząc hektolitry wina.

Przeklinam pod nosem wszystkich bogów tego świata, bo wiem, że dzisiaj nie uraczę ani jednej kropli tego napoju. 

Wszyscy ludzie dookoła byli już dawno po czterdziestce i znalezienie sobie kogokolwiek do przeprowadzenia normalnej rozmowy graniczyło z cudem. Choć czego można by się spodziewać po ogromnym spotkaniu fanatyków prawa i kodeksu karnego?

Podejrzewam, że mało brakuje bym otrzymała swój własny zbiór ustaw w państwie w personalizowanej, twardej oprawie z moim imieniem wygrawerowanym w rogu. Zacznę przymierzać się do zakupu gabloty, w której będę mogła go ustawić.

Błagam o taki z różową, skórzaną okładką i ślicznym brokatowym napisem. Kodeks karny Tiffany Ammit Carpenter, w którym będę manifestować o zdelegalizowanie prawa.

W swojej głowie dokładnie analizuję wszystkie możliwe wymówki, którymi mogłabym poczęstować moją matkę, gdy ta w końcu zauważy moje zniknięcie. Chcę to zrobić jak najszybciej, ale tak by później nikt nie ukręcił mi za to łba. Żadnego z gości raczej nie interesuje już moja osoba, więc uważam to za moment idealny. Dam radę, tylko powoli muszę zmierzać w stronę bocznego wyjś...

— Słuchaj — moje przemyślenia przerywa głos Icarusa. — Potrzebuję twojej pomocy. Gdzie jest najbliższe wyjście? Którędy najłatwiej stąd uciec?

— I niby dlaczego miałabym udzielić ci takich informacji? — marszczę brwi. Mam nadzieję, że zgnije wśród nudnych prawników, ponieważ nie mam zamiaru pisnąć mu ani słówka.

— Przestań udawać ułożoną dziewczynkę i pomóż mi się stąd wymknąć. Dobrze wiem, że sama myślisz o tym samym.

Udawać? Ułożoną dziewczynkę? A niech się pierdoli.

— Dwa słowa, dwanaście liter, Icarusie — przerywam mu zaczynając rozglądać się dookoła w poszukiwaniu któregokolwiek z moich rodziców.

DANCING WITH DEATHOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz