IV Wataha

558 30 0
                                    

Mate, inaczej partner, lub też przeznaczony. Termin ten występuje tylko u rasy wilkołaków, więc i Luiza wie doskonale, o czym mówi Dorian. Tyle że ona nie może być niczyją mate!

Badania, które wykonała jej matka jakiś czas temu wykazały, że jest niepełna, co oznacza, że nigdy swojego mate nie znajdzie. Więc... Może lekarze się mylili?

Ale, gdy dziewczyna szerzej patrzy na sytuację, dochodzi do wniosku, że ona nie czuje się... Inaczej. To nie może być prawda. Ona nie jest jego mate. Ona nie czuje żadnego przyciągania względem Doriana, a raczej strach na myśl, że mogłaby naprawdę tu zostać. Z nim. Na zawsze.

Przez dłuższy czas nikt nie waży się odezwać, a sam Dorian wygląda, jakby próbował nad sobą panować. Jego sylwetka jest spięta, mięśnie napięte do granic możliwości, a piwne oczy mienią się złotymi plamkami. Nasuwa to Luizie na myśl, że młodzieniec nie chce dopuszczać do siebie jakichkolwiek emocji.

Co nie w pełni mu wychodzi.

W końcu, gdy pierwszy szok mija, głos zabiera kobieta w zieleni, trzęsąc się z oburzenia:

– To... Toż to skandal! Mate? W tych czasach? Dorianie! Co powie na to alfa, kiedy się dowie?

Odpowiedź otrzymuje natychmiast.

– Powiem wówczas, że to jego wina. On kazał je tu przyprowadzić.

– Ależ jej pojawienie się, jest skazą na twym wizerunku, mój chłopcze.

– Może. Co nie zmienia faktu, że teraz jestem za nią w pełni odpowiedzialny.

Do rozmowy wtrąca się rudy mężczyzna, dostawiając krok i chrypiąc:

– Udowodnij nam, że należy do ciebie. Że naprawdę jest twoją mate.

Ostatnie słowo podkreśla, jakby chciał podważyć słowa Doriana. Ten jednak zachowuje zimną krew i rozluźniając mięśnie, przywołuje do siebie młodego blondyna. Ten stał cały czas kilka kroków za główną trójką, przez co porwane wcześniej nie mogły go dojrzeć. Wygląda on na nieco ponad dwudziestoletniego betę i to dość wysoko postawionego. Ma on zielone oczy i fryzurę zaczesaną na lewy bok. Jego postura przypomina raczej posturę przeciętnej delty, aczkolwiek nie widać po nim, by parał się brudną robotą. Zdaje się być człowiekiem pokoju, pracującym raczej przy biurku wypełnionym papierami i wszelkiego rodzaju dokumentami.

– Martinie. – Dorian znów przeszywa Luizę intensywnym, złotym wzrokiem. – Zaprowadź moją przeznaczoną do pokoju luny. Będzie tam bezpieczna.

Obie osoby stojące za plecami chłopaka i przywołanego Martina, są ewidentnie porażone tymi słowami. Bo przecież pokój luny jest miejscem, gdzie każda przeznaczona alfy, czy też przyszłego alfy, po przekroczeniu jego progu, zostaje oficjalną władczynią stada. A więc, skoro Dorian wydał taki, a nie inny rozkaz, sam musi być alfą. Albo gorzej... Wataha z alfą na czele, straciła lunę.

Jednak, o ile Luiza dobrze pamięta, luna stada odwiedza swój pokój zawsze po ślubie ze swoim partnerem. Nic dziwnego więc, że po rozkazie Doriana kobieta w zieleni blednie i mało nie mdleje na wypolerowane kafelki, a rudy mężczyzna...

– Jak możesz to robić, chłopcze?! – Jego twarz pokryta jest wyraźnym, czerwonym rumieńcem rozwścieczenia. – Jak możesz tak hańbić imię swojej zmarłej matki?!

„Czyli jednak... Jego matka nie żyje" – zauważa Luiza, zerkając ukradkiem na przyjaciółkę. – „To polecenie jest desperackie".

– Hańbić? – Dorian śmieje się bez wesołości. – Albercie. Jak bym śmiał zhańbić twoją świętej pamięci lunę? To żadna obraza dla jej majestatu. To cud!

Wpojony przeznaczonyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz