Martin przyszedł po swoją lunę o umówionej godzinie. Ta jednak nie była zachwycona jego widokiem, kiedy oznajmił, że zabiera ją na pierwsze zajęcia.
Teraz jednak nie ma możliwości uciec, bo znajduje się w sali, skąd niedawno wyszło grono małych dzieci. Te widząc ją i wyczuwając na niej zapach luny, od razu ukłoniły się posłusznie, z najwyższej klasy szacunkiem. Jakby to miały przed momentem wykładane na zajęciach. Bzdura!
Luiza również wychowała się w rodzinie, gdzie maniery i dobre wychowanie były podstawą, ale to...
– Nie wyglądacie na zadowoloną, luno – zauważa nauczycielka, kiedy przygląda się swojej pani. – Emocje nie mogą być widoczne na waszej twarzy. Proszę więc o szczery uśmiech!
Na te słowa dziewczyna mruga, prostuje się w ławce, gdzie została usadzona i...
– Uśmiech!
Nie... To są chyba jakieś żarty. Luiza nie ma zamiaru udawać, że nic nią nie włada. Że nie chce stąd uciec. Ta kobieta chyba też nie zdaje sobie sprawy, że nie zawsze da się utrzymać taki wyraz twarzy. Ona jej to udowodni.
– Chyba będę musiała wyjaśnić wam kilka zasad, panujących w środowisku, gdzie będziecie się od dziś obracać, luno – mówi kobieta nieznośnym sopranem. Wrażliwe uszy Luizy mają ochotę zwiędnąć przez ten głos, ale raptem wpada na pomysł.
– Nigdy nie chciała pani śpiewać w operze? – pyta, na co jej nauczycielka unosi brew. – Tam może ktoś by pani słuchał. W sali lekcyjnej tym tonem możecie tylko okna powybijać.
Kobieta od razu przestaje się uśmiechać. Po postawie Luizy już wie, że przegrała i dlatego...
– I wy jesteście mate naszego wspaniałego alfy?! – woła piskliwie. Luiza zatyka uszy, choć wcale jej to nie boli.
– Tak, zdecydowanie mu pani zacząć śpiewać.
– Wyjdź ladacznico z mojej sali! Wróć jutro, gdy twój mate zrobi z tobą porządek!
Teraz na twarzy młodej luny, wreszcie, zgodnie z wolą nauczycielki, pojawia się przesłodzony uśmiech.
***
Po obiedzie Luiza prowadzona jest przez Martina po korytarzach tak krętych i tak jednakowych, że nie potrafi ona zorientować się gdzie jest. Wreszcie jednak pokonują bardzo długie schody prowadzące głęboko w dół, a jej oczom ukazuje się szklany korytarz, którego ściany są zbudowane z witraży, ale takich przez które nie przechodzą wiązki światła. Prawdopodobnie właśnie znajdują się w piwnicach watahy.
Podłoga jest tu bardzo gładka, jakby wykonana z polerowanego kryształu. Jej pantofle omal nie tracą na przyczepności, gdy stawia pierwsze kroki na parkiecie. Jednak dziewczynę najbardziej trwoży sufit, który wydaje się oddalony od niej, niczym niebo.
Miejsce to wygląda bardzo krucho i niebezpiecznie. Zupełnie jakby miało za moment runąć. Jednak nie to sprawia, że Luiza prawie zatrzymuje się w półkroku. Prawdziwy strach wywołuje w niej odczucie, że jest obserwowana przez wiele par oczu. Oczu, których nie potrafi zobaczyć.
– Nie rozglądaj się, luno – mówi Martin, a jego głos niesie się echem. Duża dłoń chłopaka nagle chwyta ją za łokieć, aby dziewczyna skupiła się na drodze, zamiast na tym co wokół. Dopiero po chwili doprecyzowuje: – To miejsce zostało skonstruowane z myślą o nieproszonych gościach, którzy mogą pojawić się w pobliżu tejże sali.
– Co proszę? – dopytuje Luiza, marszcząc czoło. – Jakiej sali? Ja nie widzę tu nic poza witrażami.
Chłopak wzdycha zniechęcony, a mimo to odpowiada:
![](https://img.wattpad.com/cover/309237987-288-k81710.jpg)
CZYTASZ
Wpojony przeznaczony
WerewolfData ukończenia 1 draftu - 13.03.24 rok Data rozpoczęcia pisania 2 draftu - 04.09.24 rok Za boską okładkę dziękuję: @aleksandraross A oto opis: Luiza nie wierzy, że znajdzie mate, a pomysł aranżowanego małżeństwa wydaje się absurdalny. Wszystko zmi...