chapter4.

117 4 0
                                    



Sofia

Dotarliśmy przed czasem z czego w szczególności matka cieszyła się bardziej, niż powinna. Wysiadłam trochę otumaniona jazdą z auta a przed budynkiem już czekał na nas wuj. Grzecznie schowałam się za rodzicami i bratem licząc, że dzięki temu Paolo zapomni jakie plany miał dziś wobec mnie. Poza tym przecież musiał dopilnować by ten ważny dla jego syna dzień przebiegł idealnie, nie było możliwości, aby na serio potraktował prośbę mojej matki.

- Romeo, Gina jak zawsze przed wszystkimi - ciepło nas powitał.

Minęły dwa lata od kiedy ostatni raz go widziałam, ale postarzał się co najmniej o sześć. Wojna w Bratwą nikomu z nas nie służyła. Stąpałam powoli po kamieniach robiących za dróżkę, aby nie zaliczyć przytulania z podłożem. Mimo dość niskich butów wciąż wolałam uważać. Moje ociąganie się miało niestety swoje negatywne konsekwencje, ponieważ wuj od razu skierował swój wzrok na mnie, gdy rodzina odłączyła się ode mnie, idąc zdecydowanie szybciej. Patrzyłam na matkę, która szła niczym po płaskim podłożu lub wybiegu na fashion weeku i to w szpilkach. Są pewne umiejętności, których nigdy nie posiądę. Pierwsza to właśnie chodzenie w szpilkach, a druga to umiejętność flirtu.

- Sofia, czyżbyś ociągała się przed spotkaniem z potencjalnym przyszłym mężem? - zapytał z ciepłym uśmiechem.

Zaśmiałam się nerwowo. - Skądże znowu, tylko podziwiam ogród - wskazałam na krzaczki niedaleko mnie.

- Nie ma tu nic ciekawego, Sofia - wtrąciła się matka. - Lepiej chodź ze mną przypudrować nosek, zanim zjawią się goście - rozkazała, po czym ruszyła do wejścia po drodze całując wuja w policzek. Typowe powitanie.

Zaraz za nią mój ojciec skinął głową do wuja i podał mu rękę. Zaraz po nim to samo zrobił Diego, ale zaliczył jeszcze rozczochranie fryzury przez Paolo. Zawsze tak robił.

Mimo to, mężczyźni w mafii nie byli zbytnio wylewni, nawet ci, którzy byli prawdziwą rodziną. W końcu każdy może wykorzystać twoją słabość do własnych celów, a wuj był zbyt wysoko postawionym członkiem szeregów, aby spoufalać się z moim ojcem.

Nie przeszkadzało mu to jednak w przepychankach słownych z moją matką. Byli naprawdę dobrze dogadującym się rodzeństwem. Zostało tak nawet dwadzieścia lat po jej ślubie.

W końcu doczłapałam się do tarasu, na którym stał Paolo. Mnie również pocałował w policzki po czym spojrzał na mnie. - Wyrosłaś od ostatniego razu - uśmiechnął się.

- Dwa lata temu byłam jeszcze dziewczynką, teraz szukam męża - próbowałam pokazać abstrakcyjność tej sytuacji.

- Dla nich może i jesteś kobietą, która musi wyjść za mąż, ale dla nas wciąż jesteś tą małą niewinną dziewczynką, Sofia - westchnął.

Przynajmniej on był po mojej stronie.

- Postarałem się znaleźć dla ciebie dobrych kawalerów, takich, którzy.... - zawiesił się na chwilę. - Tacy, którzy zadbają o twoje bezpieczeństwo i wydałbym za nich własną córkę.

- Nie masz córki - przypomniałam.

- I dzięki Bogu - mruknął udając ulgę na twarzy. Objął mnie ramieniem po czym poprowadził w kierunku drzwi.

Umiałam czytać między wierszami, więc wiedziałam mniej więcej co chciał mi przekazać. Wybrał ludzi, którzy nie słyną z bestialskości. Wybrał tych, którzy nie powinni podnieść na mnie ręki. Mam nadzieję, że ma racje. Tak czy inaczej dał mi nadzieję, że nie będzie tak źle.

Za czasów swojej młodości Ginevra po mężu Bernardi słynęła ze swojej urody, więc myślałam, ze sztuka makijażu jest jej nie znana. Niestety na własnej skórze przekonałam się jak wiele produktów jest w stanie nałożyć, abym wyglądała jak ja, ale bez mankamentów.

Zły czas [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz