chapter9

99 5 0
                                    


Sofia

Wcale nie było tak łatwo jak myślałam, ale w końcu powiedziałam upragnione słowa.

- Szach i mat - mruknęłam. Nie wydawał się zaskoczony takim obrotem spraw. 

Wziął czarnego króla po czym położył go na planszy.

- Gratuluję, Sofio - popatrzył mi w oczy. Nie był zły czy zirytowany przegraną chyba, że wybitnie dobrze to maskował. Nie znałam go jeszcze na tyle dobrze, by jednoznacznie to stwierdzić.

- Czy mogę liczyć na otrzymanie swojej nagrody? - zapytałam niepewnie.

Pokiwał głową. - Daję słowo, że nikt się o niczym nie dowie. Nie musisz się tym martwić. Jeśli jednak zobaczę cię w jakimś klubie kolejny raz... - urwał wbijając we mnie zimny wzrok. - Wtedy poniesiesz konsekwencje swoich czynów.

- Nie martw się, już więcej tak nie zrobię.

To była prawda, miałam stanowczo dosyć takich doświadczeń na następne pięć do dziesięciu lat.

- Mam nadzieję - mruknął.

- Będę się już zbierać - odłożyłam pionki we właściwe miejsca, po czym wstałam z zamiarem pożegnania się.

- Niestety... Nie mogę cię puścić wolno, Sofio - również wstał, poprawiając swoją marynarkę.

Stanęłam w miejscu. - To znaczy? - zmarszczyłam brwi.

- Jesteś bezbronna, jest późno a na mieście grasują pijani, szukający wrażeń faceci - powiedział.

- W takim razie zadzwonię po taksówkę - mruknęłam. Zaczęłam nawet szukać telefonu, ale zatrzymał mnie jego głos.

- Ja cię odwiozę. Chcę mieć pewność, że nic ci się nie stanie.

- Naprawdę nie musisz...

- Nie - przerwał mi. - Jako, że wiem, że jesteś tu sama mam obowiązek zadbać o twoje bezpieczeństwo. Nie wybrniesz z tego, Sofio - przysunął się bliżej, chyba żeby mnie onieśmielić.

Udało mu się to. Pokiwałam bezwiednie głową zgadzając się na jego widzimisię.

Podszedł do biurka i wyjadł klucz do auta z szuflady.

- Możemy iść czy coś jeszcze zostawiłaś w klubie na dole

Sprawdziłam, czy klucze i telefon są na miejscu. Na szczęście nigdzie się nie zgubiły.

- Mam wszystko.

Kiwnął głową. - Musimy iść na tył budynku, tam jest parking.

Posłusznie podążyłam za nim, niemal drepcząc mu po stopach, pilnując w ten sposób, aby się nie zgubić. Co jakiś czas przytrzymywał mi drzwi i upewniał się, że idę za nim, zupełnie jakby nie czuł mojego oddechu z tyłu głowy. Możliwe, że wstrzymywałam powietrze w płucach z tego wszystkiego. Dokładnie nie pamiętam.

W końcu po przejściu przez ostatnie, masywne drzwi otulił mnie podmuch zimniejszego powietrza. Ciemność otoczyła mnie z każdej strony a księżyc pozostawał jedynym źródłem światła, przynajmniej dopóki działające na ruch lampy nie włączyły się wyłapując nasze skromne osoby. Vincenzo podszedł do srebrnego, niskiego auta po czym otworzył drzwi pasażera.

- Wsiadaj - rzucił patrząc na mnie wyczekująco.

Podreptałam do niego i szybko, bez jakiejkolwiek namiastki gracji, którą próbowano mi wpajać za młodu, usadowiłam się na siedzeniu. W międzyczasie zdążyłam jeszcze wybełkotać jakieś podziękowania za ten zupełnie niepotrzebny gest. Potrafiłam otworzyć drzwi, inna sprawa, jeśli bał się, że uszkodzę jego ukochanego Lexusa. Nie umiałam rozpoznać wtedy jakie to było auto, ale okazało się, że dość popularna marka. Po czasie posiadłam tą niewiarygodnie niepotrzebną informację.

Zły czas [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz